Strony

czwartek, 29 października 2015

Naruto - smoczy pustelnik -3.

Rozdział 3.
----Naruto-----
Byłem strasznie podekscytowany, mimo złej pogody. Od rana padał, a raczej sypał śnieg, że wszyscy siedzieli w środku świątyni.  Od rana byłem pobudzony, nie mogłem się doczekać jutrzejszego dnia. Wczoraj się dowiedziałem, że jutro ruszę na pierwszą misję razem z Keisuke. Plecak spakowałem od razu.
Niestety czas mijał nie ubłaganie wolno. Z pomocą przyszedł Takashi, fundując mi ostry trening.
Najpierw godzinna rozgrzewka plus rozciąganie. Potem Dwie godziny machania mieczami i włóczniami w drewnianą kukłę, która potem nadawała się tylko na ognisko. Gdy to skończyłem Takashi kazał mi strzelać z łuku. Ledwo trzymałem łuk w dłoniach, a co dopiero mówić o strzelaniu, na 10 strzał trafiłem tylko raz w tarczę i to ledwo.
Gdyby ktoś to zobaczył, był bym pośmiewiskiem przez dobry tydzień, a Keisuke wypominał by mi to przez miesiąc. Już słyszę jego słowa „ Najlepszy strzelec w świątyni, trafił tylko raz.”   Miesiąc po tym jak, Rei mi się objawiła zostałem nazwany najlepszym strzelcem w Świątyni. Według Takashiego, mam najlepsze oko ze wszystkich.
W końcu wieczorem,  mogłem spokojnie odpocząć. Pod prysznicem siedziałem z pół godziny. Potem wziąłem książkę z półki i usiadłem w oknie. Książka opowiadała o przygodach dziewczyny z wielkiej wioski. Nazywała się Suzuko i pochodziła z dwóch wielkich rodów. Opowieść była ciekawa i wciągająca. Została napisana przez jakiegoś Jiraye, choć to imię nic mi nie mówiło.
Jedynie co mnie dziwiło, to to, że imię dziewczyny z książki i mojej siostry są takie same.  Przez chwilę myślałem, że ma imię z tej książki, ale porzuciłem tą myśl.
Po przeczytaniu kilka rozdziałów, spojrzałem na księżyc. Była pełnia, a na niebie nie było żadnej chmury.  Światło księżyca, oświetlało góry, które wyglądały pięknie. Zeskoczyłem z futryny i odłożyłem książkę. Podszedłem do szuflady biurka i ją otworzyłem.  Poszperałem  trochę w niej i sięgnąłem blok z kartkami i ołówek.  Usiadłem z powrotem  w oknie i zacząłem szkicować  Góry.
Lubiłem to robić i robiłem to często. Pod łóżkiem trzymam z 20 kartek, na każdej jest coś narysowane. Najczęściej jest to jakiś niezwykły widok, który mnie zachwycił. Dla kogoś starszego pewnie jest to głupie i dziecinne, ale w końcu jestem dzieckiem i mam to gdzieś.
Po kilkunastu minutach skończyłem szkicować. Zeskoczyłem z framugi  i podszedłem do łóżka. Wyciągnąłem z niego teczkę i włożyłem do niej kolejny rysunek.  W świątyni panowała cisza, co oznaczało, że pewnie wszyscy śpią. 
-„Masz niezłą rękę do rysowania” – powiedziała Rei.
-„Dzięki” – odparłem kładąc się do łóżka. –„Mówiłaś coś?” – spytałem, gdy usłyszałem ciche markotanie w głowie.
-„Pyta…łam, czy zech…ciałbyś zrobić mi por….tret” – wyjąkała jakby była zawstydzona.
-„Mogę spróbować, ale jeszcze nigdy nie rysowałem kogoś.”
-„Liczą się chęci. A po za tym to będzie mój pierwszy.”
-„Więc po misji ci zrobię.”
-„Dziękuję!” – krzyknęła wyraźnie szczęśliwa. –„Dobranoc.”
-„Dobranoc” – odparłem, a moje myśli skierowały się na temat rysunku smoka. Byłem ciekaw jak mi wyjdzie.

-NARUTO!! – przez krzyk i walenie do drzwi, zerwałem się i spadłem z łóżka.
Podbiegłem do drzwi i je otworzyłem. Przede mną stał wściekły Keisuke.
-C…co?
-CO!? Czekam pół godziny, aż zjawisz się i wyruszymy na misję!
-Misj…ę? Misja! – krzyknąłem wszystko sobie przypominając. – Kuso! Już idę.
Zamknąłem mu drzwi przed nosem i rzuciłem się po ubrania i do łazienki. Po kilku minutach wybiegłem z niej, chwyciłem plecak i wyskoczyłem przez okno. Keisuke akurat wychodził ze świątyni, kiedy wylądowałem obok niego. Nie zrobiło to żadnego wrażenia na nim.
-Możemy już ruszać? – spytał ze złośliwym uśmiechem.
-Możemy – odparłem spokojnie. – Więc co mamy dokładnie zrobić?
-Roznieść  zaproszenia do przywódców pozostałych świątyń na co roczne spotkanie.
-Czeka nas długa droga.
-Przyzwyczajaj się.
Gdy tylko zeszliśmy z gór, zwolniliśmy. Nie musieliśmy się spieszyć, tutaj nie zaatakuje nas nagła śnieżyca. Mieliśmy na sobie zwykłe czarne płaszcze. To, że je wzięliśmy było złym pomysłem, ponieważ było strasznie gorąco.
-Nie no. Nie wytrzymam dłużej w tym – powiedział zdejmując z siebie płaszcz.
-Narzekasz już od godziny. Mógłbyś w końcu się przymknąć.
-Ale jest gorąco.
-Mi też jest gorąco!
-A tak w ogóle to ile jest tych światyń.
-Każdy kraj ma swoją świątynię, oraz kilka innych. Musimy roznieść 13 zaproszeń.
-To nam zajmie z miesiąc.
-O ile nie dwa miesiące.
-Jeny!
Wieczorem zatrzymaliśmy się na jakiejś polanie i rozbiliśmy obóz. Rozpaliłem ognisko, a Keisuke poszedł złapać kilka ryb w rzece niedaleko naszego obozu. Gdy go nie było wyjąłem czysty zwój z plecaka, farbę i pędzel.
Zacząłem ćwiczyć pieczętowanie rzeczy w zwoju. Starałem się robić to precyzyjnie, ponieważ inaczej przedmiot nie zostanie zapieczętowany. Gdy kończyłem pieczęć, Keisuke wystraszył mnie martwą rybą, przez co wszystko poszło na marne
-KEISUKE!
-Co? – spytał niewinnie, bardziej mnie denerwując.
-Przez ciebie musze zaczynać od nowa.
-Oi. Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi.
-ZABIJE… - zacząłem krzyczeć, ale przerwałem. –Czujesz? – spytałem, wciągając powietrze nosem.
-Co?
-Ktoś tam jest.
-Chyba zapach ryb uszkodził ci mózg.
Odskoczyłem na bok, a w miejsce gdzie stałem wbił się shuriken. Z krzaków wyszły dwie osoby, a z drugiej strony polany wyszły cztery.
-Bandyci? – spytałem Keisuke
-Zapewne.
Szybko chwyciłem łuk i strzały, nim jednak wycelowałem, miałem ostrze przy gardle.
-Rzuć to chłopczyku – usłyszałem damski głos tuż przy moim uchu.
Spojrzałem na Keisuke, był przygnieciony przez jakiegoś typa do ziemi. Podniósł głowę i spojrzeliśmy sobie w oczy, pokiwał lekko przecząco głową, a ja dałem spokój z próbą ataku.
Zostaliśmy przywiązani do drzewa po przeciwnych stronach. Ja miałem widok na to co robią bandyci z moimi rzeczami. Oprócz jednej kobiety wszyscy byli zamaskowani, przez chusty i maski. Jeden jedynie miał odkrytą klatkę piersiową i pokazywał swoje mięśnie. To był ten, który obezwładnił Keisuke.
-Zostaw to, to moje! – krzyknąłem do jakiejś kobiety, która otworzyła moją teczkę z rysunkami.
-Ty to zrobiłeś? Masz niezłą rękę, wezmę je, sprzedam je sobie.
-Nie masz prawa!
-Jaki wyszczekany – powiedział jakiś meżczyzna.
-Naruto, uspokój się – szepnął Keisuke. – Jeśli mamy przeżyć to nie możemy robić czegoś takiego.
-Co mam robić?
-Opisz mi ich.
-Dwóch wygląda na bliźniaków, mają taką samą posturę. Sterczące brązowe włosy i chyba zielone oczy. Jak dla mnie walczą głównie Taijutsu. Podobnie jak ta kupa mięśni, która cię obezwładniła. Nie wygląda na zbyt mądrego, aby posługiwać się jutsu. Czwarty mężczyzna wydaję mi się jakiś dziwny. Cały czas stoi i patrzy się w jeden punkt. Ręce ma założone na piersi. Kapitanem chyba jest ta kobieta, ciągle na nich coś krzyczy po cichu i wymachuje rękoma.
-Dobrze, gdzie jest nasza broń.
-Jest oparta o pieniek przy ognisku. Widzę tam łuk, kilka strzał oraz jeden miecz.
-Dasz radę się uwolnić?
-Tak, jeśli mam zwrócić na sobie ich uwagę.
-Nie rób tego. Powiedz, kiedy będą się na nas patrzeć
-Wątpię, aby to zauważali, jest ciemno.
Czułem jak Keisuke zaczyna się szarpać, co jakiś czas jakiś kawałek sznura wbijał mi się w ciało, przez to, że Keisuke się szarpał. W końcu po paru minutach czułem jak jestem wolny.
-Kiedy policzę do trzech, wskocz na drzewo, okrąż polankę, a ja odwrócę ich uwagę. Raz, dwa… TRZY!
Za nim się spojrzeli wskoczyłem na drzewo i ukryłem się w konarze. Bandyci od razu ruszyli biegiem za Keisuke, a ja ruszyłem po broń.  Kiedy chwyciłem łuk i strzały, zobaczyłem jak jeden facet stoi przed mną i trzyma miecz. To był ten, który patrzył się w przestrzeń. Odskoczyłem nim ostrze wbiło się tam gdzie stałem.
-Jestem Hao, jinchuuriki  Trzyogoniastego. Mój demon, mówi, że w tobie jest coś dziwnego.
-Czuję twoje biju, ale wybacz nie mam czasu na zabawy – odparłem celując  w serce.
Byłem pewny, że nie ma osoby, która zatrzyma wystrzeloną strzałę z jakiś 5 metrów. Bandyta zablokował ją mieczem.  Byłem zaskoczony.
-Dobrze strzelasz, ale…
Wtedy na polanę wybiegł Keisuke, a za nim pozostała czwórka z bandy.
-Kuso – warknąłem celując jeszcze raz.
-Jestem najszybszym…
Tym razem miecz pękł od strzały, która przeszła na wylot przez jego ciało i trafiła jeszcze kobietę w szyję. Skoczyłem w bok, robiąc salto i wycelowałem kolejną.
-Padnij! – krzyknąłem, a Keisuke, od razu to zrobił.
Wystrzeliłem trzy strzały, przyszpilając ich do drzew. Podszedłem bliżej i pomogłem wstać Keisuke.
-Co z nimi robimy?
-Zasady świątyni każą nam ich zostawić – powiedział Keisuke, choć spodziewałem się innej odpowiedzi.
Skinąłem mu głową i podszedłem do martwego ciała kobiety. Przeszukałem jej torbę i wyciągnąłem plik kartek. Spojrzałem na jej ciało z lekkim obrzydzeniem i odszedłem.
Pozostała trójka, cały czas próbowała się uwolnić, ale strzały wbiły się głęboko w drzewa. Wzięliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy. Po takim zajściu, nie chciało nam się spać.
-Ej Keisuke – powiedziałem cicho.
-Co?
-Czy. Dobrze zrobiłem…
-Zabijając ich?
-Yhym.
-Według mnie tak. Kto wie co by z nami zrobili.
-Ale zasady…
-Zasady świątyni – powiedział przedłużając słowa i popadł w zamyślenie. -Powiem ci tak, jest kilka nie pisanych zasad. Jedna brzmi, czego oczy nie widzą temu sercu nie żal.
-Co to znaczy?
-Że nic się nie stanie, jeśli nie będziesz o tym krzyczał na całą świątynię.
-Rozumiem.
Zatrzymaliśmy się dopiero następnego dnia w małej wiosce. Zostaliśmy tam na noc i rano ruszyliśmy dalej. Do pierwszej świątyni dotarliśmy tydzień, po opuszczenia naszego domu. Była to świątynia kraju ognia, była wykuta w wielkim klifie, nad wejściem był znak Kraju Ognia. Podeszliśmy do wrót i stanęliśmy przed nimi.
-Pamiętaj, nic nie mów niepytany i opuszczamy ją jak najszybciej się da – powiedział Keisuke i uderzył w drzwi metalowa obręczą, przyczepioną do nich.
O nic nie pytałem, bo drzwi zaraz się otworzyły. Stał w nich starszy mężczyzna, ubrany w podobne szaty co u nas, tylko w inne kolory Był łysy, a na jego twarzy był nikły uśmiech.
-Witajcie w Świątyni Ognia.
-Witaj, jesteśmy ze Świątyni Smoka, w górach Mglistych. Przynosimy zaproszenie dla waszego przywódcy.
-Dziękuję, przekaże je od razu – powiedział odbierając kopertę z rąk Keisuke.
Po tym wyszliśmy, a wrota się zamknęły.
-To było dziwne – powiedziałem, gdy straciłem wrota z oczu.
-Świątynie nie przepadając zbytnio za sobą. Ciągła rywalizacja i te sprawy. Rozumiesz?
-Nie – odparłem i ruszyłem dalej.
-A tak w ogóle jak zniszczyłeś ten miecz, zwykłą strzałą?
-Normalnie. Tak jak przebiłem zbroję w świątyni.
-Przelałeś chakre do strzały?
-Ta.
-Chyba musze ci pogratulować. Takiego czegoś się nie spodziewałem.
-Tamten facet też.
Zaczęliśmy się śmiać. Potem zaczęliśmy rozmawiać na błahe tematy.
Równe dwa miesiące po naszym wyruszeniu z gór, byliśmy w ostatniej świątyni. Była to świątynia o dziwnej nazwie.
-Świątynia dziesięciu demonów – powiedział Keisuke pokazując mi na wrota.
-To jest świątynia? Mi to przypomina wioskę.
-To jest największa świątynia, ponieważ składa się z dziesięciu mniejszych, ale figuruje jako jedna, stąd się wzięła nazwa. Została zbudowana bardzo dawno temu na cześć biju, co jest dziwne.
-Bi…ju. Po co ktoś budował świątynie na ich cześć?
-Mnie się pytasz? Dobra chodź, tutaj spędzimy ze dwa dni, aby odpocząć i uzupełnić zapasy.
Keisuke zapukał tak jak we wszystkich świątyniach, czyli metalowym kółkiem powieszonym na drewnianych wrotach.
-Spodziewaliśmy się was – powiedział mnich, gdy weszliśmy na teren świątyni.
-Ską…? – chciałem zadać pytanie, ale cios z łokcia Keisuke mnie powstrzymał.
-Chodźcie zaprowadzę was do Misuo-sama.
-Coś nowego? Pierwszy raz ktoś mnie prowadzi do przywódcy.
Gdy szliśmy za naszym przewodnikiem wszyscy się za nami oglądali. Ci co cos robili przestawali, aby na nas spojrzeć. W końcu zeszliśmy z dziedzińca i weszliśmy do budynku. Po paru minutach chodzenia po korytarzach stanęliśmy przed jednymi drzwiami. Były stare, co można było poznać po stanie drewna, z którego je zrobiono.
Tutejszy mnich zapukał i wszedł do środka, a my za nim. Gabinet był mały i schludny. Była tu sofa, biurko jedna szafa i okno z, którego był ładny widok. Za biurkiem siedział starzec. Miał pełno zmarszczek na twarzy, a z tyłu głowy miał długi warkocz z siwych włosów. Siwa broda zasłaniała mu usta. O biurko była oparta drewniana laska.
-Witajcie – powiedział do nas. – Możesz odejść Kiroto.
-Tak – nasz przewodnik ukłonił się i wyszedł.
-Pewnie jesteście zdziwieni, że was zaprosiłem, jest to dość niecodzienne.  Może usiądziecie, a wszystko wam wyjaśnię.
Usiedliśmy na sofie i spojrzeliśmy sobie w oczy. Obaj byliśmy zdziwieni. Starzec wyciągnął z biurka jakiś zwój i rozwinął go.
-Od niedawna jesteśmy w posiadaniu tego zwoju – powiedział pokazując nam go.
Był na nim rysunek. Przedstawiał chłopaka na oko 7 lat. Miał sterczące blond włosy i niebieskie oczy. Na sobie miał czarny płaszcz na zewnątrz i bordowy w środku z motywami złotych płomieni. W tle był smok. Miał wielkie, złote ślepia i jasnobrązowe łuski. Jedna jego  łapa, była oparta na głazie obok chłopca.

-To jesteś ty Naruto Namikaze tu jest napisane twoje przeznaczenie.

niedziela, 25 października 2015

Naruto - smoczy pustelnik -2.

Rozdział 2.
----Naruto----
Ocknąłem się z potwornym bólem głowy. Pod sobą czułem cos miękkiego, a na sobie czułem coś delikatnego i przyjemnego w dotyku. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że leże w łóżku, w jakimś pokoju. Przez ból głowy, nie kojarzyłem wszystkiego co się stało. Obok łóżka zobaczyłem stoliczek, a  na nim szklankę z wodą. Sięgnąłem po nią, ale, gdy tylko chwyciłem szklankę, wyśliznęła mi się z rąk i spadła na podłogę, tłukąc się. Moja dłoń zaczęła się cała trząść.
Po kilku chwilach ktoś zapukał do drzwi i wszedł do środka.  To był Takashi, na jego twarzy był uśmiech.
-W końcu się obudziłeś.
-Co się stało?
-Później ci wszystko  wyjaśnię. Teraz ci tylko powiem, że to przeznaczenie chciało, abyśmy się spotkali i będziesz osłabiony jeszcze przez kilka dni.
-Nic nie rozumiem.
-Jesteś jeszcze za mały, aby wszystko zrozumieć. Połóż się spać, musisz mieć dużo energii na ciężki trening – powiedział akcentując ostatnie słowa i wyszedł z pokoju.
Położyłem się z powrotem na miękkie łóżko. Nie pamiętam, kiedy ostatnio leżałem, na czymś tak wygodnym.  Nawet nie wiem kiedy usnąłem.
Następnego dnia, mogłem swobodnie chodzić, lecz szybko się męczyłem. Postanowiłem pozwiedzać, Takashi kazał temu Keisuke, aby miał na mnie oko.
Był średniego wzrostu, brązowe włosy długie do karku, zielone oczy, który wyrażały spokój, na sobie miał białe z ciemnoniebieskimi dodatkami szaty. Lewą rękę miał zabandażowaną.
-Co zrobiłeś w rękę?
-Wypadek przy trenowaniu techniki Futon.
-Na czym polegała?
-Koncentrujesz wokół dłoni, małe wiry powietrza, które następnie wystrzeliwujesz we wroga. Przy odpowiednim wykonaniu, może zrobić poważną ranę.
-Musi być trudna do opanowania.
-Bo jest.
Był miły, ciągle się uśmiechał i mówił każdemu dzień dobry, gdy ktoś nas mijał. Każdy kto nas mijał, patrzył się na mnie z szacunkiem, czego nie rozumiałem, czasami nawet ktoś się lekko kłaniał.
-Czemu oni mnie tak traktują? – spytałem w końcu.
-Nie wiesz?
-Czego?
-Wybacz, ale nie mogę ci tego powiedzieć, musisz zapytać Takashi-sama.
-Pytałem go, to powiedział, że jestem za mały, aby to zrozumieć.
-Ma rację, dla mnie jest to jeszcze nie do końca zrozumiałem, a co dopiero dla dziecka.
Prychnąłem tylko na jego odpowiedź, na co się zaśmiał.  Po południu zwiedziliśmy praktycznie całą świątynię. Byliśmy w ogrodzie, kuchni, salonie, sypialniach. Pokazywał mi też hodowlę zwierząt.
Na koniec szliśmy na samą górę budynku. Była to duża sala do ćwiczeń i sparingów.  Zdjęliśmy buty przy wejściu i weszliśmy dalej. Spojrzałem na bok ściany, były tam specjalne półki na broń. Od włóczni, przez miecze i sztylety do łuków. Podszedłem do okna. 
-Wow – powiedziałem na widok z okna.
Szybko je otworzyłem, powiew wiatru mnie orzeźwił. Był widok na całe pasmo gór, a powoli zachodzące słońce, dodawało im uroku i oświetlało ośnieżone szczyty.
-Każdy tak reaguje, nie ważne ile razy to widział – powiedział Keisuke.

-----Narracja trzecio osobowa----
 Kamienna statua stała na wielkim kamieniu, wokół  wszędzie była lawa.  Co jakiś czas w górę leciała kulka magmy. Nagle całym wulkanem za trzęsło, z góry zaczęły spadać głazy, które topiły się w lawie, a statua zaczęła pękać. Przedstawiała mężczyznę, najpierw zaświeciły mu się oczy na czarno, biła z nich smuga światła. Nagle na statuę spadł wielki głaz, a trzęsienie ustało. Wszystko wróciło do  normalności, ale po zaledwie kilku sekundach głaz został wyrzucony z wielką siłą na zewnątrz wulkanu.  
Tam gdzie stał posąg, stał mniej więcej dwudziestoletni mężczyzna. Miał białe włosy, sięgające do karku, czerwone oczy z pionową źrenicą. Na sobie miał czarne spodnie, góry nie miał. Narzucony miał na siebie biały na zewnątrz i czarny w środku płaszcz. Na plecach miał wielki, czarny miecz.  Spojrzał na swoje dłonie i uśmiechnął się.
-Nadszedł czas – powiedział do siebie i zaczął się wrednie śmiać.
Jego skóra zaczęła zmieniać się w czarne łuski, a na plecach wyrosły mu czarne niczym smoła skrzydła. Paznokcie stały się długimi pazurami.  Schylił się do ziemi, aby następnie wysoko skoczyć. Zaczął machać skrzydłami i wyleciał z wulkanu. Zmienił się w małego smoka, po czym zniknął w chmurach.
----Naruto---
Siedziałem w swoim pokoju, a dokładniej na framudze okna, które było otwarte na rozszerz.  Patrzyłem się na wszystkich, każdy coś robił. Ktoś zajmował się ogródkiem, kilku mnichów trenowało, ktoś pasł kozy. Na wszystkich twarzach był uśmiech.
Nagle drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Takashi. Jak zwykle miał na sobie szaty jakie nosili wszyscy mnisi. Ręce miał złożone pod klatką piersiową i schowane w rękawach.
-Naruto czas zacząć trening – powiedział, a ja się uśmiechnąłem.
-Od czego zaczniemy? – spytałem zeskakując z okna.
-Od…  nauki – dokończył wyciągając jakąś książkę z rękawa. –Najpierw musisz dowiedzieć się trochę o świecie.
-Jeny.
-Więc tak. Najważniejsze jest, abyś pamiętał, z kim ci przyjdzie walczyć w przyszłości.
-Hym?
-Otóż na świecie jest zło starsze niż czasy Rikodu Senina, czy Biju. Jakiś tysiąc lat przed nimi na świecie panowały smoki.
-Smoki? – spytałem zaciekawiony.
-Tak, można powiedzieć, że podzieliły się na dwie grupy, dobre i złe. Złych było więcej i byli silniejsi, ale ci dobrzy nie odstępowali im. W końcu doszło do wielkiej bitwy.
-Jak wielkiej?
-Z kilku tysięcy smoków zostały dwa.
-Dwa?
-Tak, jeden dobry i jeden zły. Smok Ciemności, używa specjalnej techniki, która pieczętuje jego ciało na kilkaset lat, a gdy jutsu się kończy wraca do życia i sieje spustoszenie.
-A ten dobry.
-Smok Światła, też używa podobnej techniki, ale jego jutsu kończy się dopiero, gdy do statuy podejdzie wybraniec. Gdy dobry smok, zapieczętuje się w wybrańcu, zły smok się przebudza.
-Po co mi ta wiedza?
-Ponieważ ty jesteś tym wybrańcem. Powiedz, czy nie czujesz się inaczej, odkąd jesteś w świątyni.
-Może troszkę, ale myślałem, że jest to związane ze zmianą otoczenia.
-Trochę racji, w tym jest, ale głównie jest to związany z tym, że zapieczętowała się w tobie smoczyca. Odsłoń brzuch.
Rozkazał, a ja od razu podwinąłem bluzę. Wokół mojego pępka, był jakby tatuaż w kształcie smoka. Gdy zakryłem brzuch, Takashi schował książkę.
-W krótce się przebudzi i wszystko stanie się dla ciebie jasne. Teraz przejdziemy do Sali na górze, pokaże ci naszą broń, oraz jak z niej korzystać.
-Hai.
----Rok  później----
Właśnie skończyłem się myć po treningu. Przez ten rok uczyłem się głównie kontroli chakry, ale była też nauka o krajach i innych potrzebnych rzeczach oraz podstawy w używaniu broni.  Od tych treningów strasznie mnie bolały mięśnie, ale następnego dnia, czułem się jak nowo narodzony, nie miałem żadnych zakwasów, czy siniaków.
Gdy ubrałem się w czyste ubranie, wyszedłem z pokoju i ruszyłem do kuchni, aby zjeść jakąś kolację. Znałem już całą świątynię na pamięć, mogłem trafić do kuchni z zamkniętymi oczami, kierując się tylko węchem.
Gdy tylko wszedłem zobaczyłem duży garnek z Ramen. Od razu wziąłem jakąś miskę i nalałem sobie zupy. Przeszedłem do jadalni, w której byli prawie wszyscy i usiadłem przy Keisuke.
Przez ten rok zaprzyjaźniliśmy się. On opowiedział mi jak się znalazł, w Świątyni, a ja mu opowiedziałem o swojej ucieczce. Był sierotą, wychowywał się w sierocińcu, z którego uciekł ponieważ był poniżany. Przypadkiem spotkał jakiegoś mnicha, który go zabrał do tej  Świątyni.
Nasza przeszłość nie różniła się bardzo, może dlatego zaprzyjaźniliśmy się.
-Znowu Ramen? – spytał z uśmiechem na twarzy.
-Znowu potrawka z kurczaka? – odparłem tak samo.
Zaczęliśmy chichotać, ale musieliśmy się powstrzymać przed głośnym śmiechem. 
-Jak ci idzie trening?
-W sumie to dobrze, mimo ciężkiego treningu, rano w ogóle nie jestem obolały czy coś.
-Pewnie dzięki lokatorowi.
On jako jeden z nie wielu wiedział kim jestem, Takashi, że im mniej osób wie tym lepiej. W prawdzie każdy cos wiedział na ten temat, ale nikt nie znał całej prawdy.
-Jeszcze dzisiaj mam trening ze strzelania z łuku, a jutro mam wolne.
-To może zrobimy sobie wycieczkę po górach.
-Pewnie.
Skończyłem jeść Ramen i odniosłem miskę do kuchni, gdzie ją umyłem i postawiłem na swoje miejsce. Ruszyłem na salę do ćwiczeń. Gdy do niej wszedłem zobaczyłem, że Takashi już na mnie czeka.
-Przepraszam za spóźnienie – powiedział podchodząc.
-Nic się nie stało. Przejdźmy od razu do nauki.
Podszedłem do stojaka i wziąłem łuk i kilka strzał. Stanąłem pod ścianą, naprzeciw tarczy. Zamknąłem oczy, aby się skupić i zrobiłem większy wdech. Trzymając powietrze w płucach, przygotowałem strzałę i naciągnąłem cięciwę.  Wycelowałem i puściłem strzałę. Trafiłem w trzeci okrąg od środka. Pozostały mi jeszcze dwie strzały.
-Masz całkiem dobre oko, ale musisz jeszcze dużo ćwiczyć.
Byłem ciekaw o co mu chodzi, przecież strzelam całkiem dobrze. Zrobiłem to co przedtem i prawie trafiłem w sam środek. Trzecia próba była perfekcyjna, trafiłem  w sam środek.
-Dobrze, możemy przejść na trudniejszy poziom.
-Co to znaczy?
-Wyjdziemy na dwór.
-Na… dwór?
-Tak, w pomieszczeniu jest łatwiej, ponieważ nie ma wiatru.
Zabrałem łuk i trzy strzały i ruszyłem za senseiem. Wyszliśmy na plan treningowy, od razu poczułem, że będzie trudniej, ponieważ wiał silny wiatr. Stanąłem na takiej samej odległości co w Sali i wycelowałem strzałę. Celowałem w sam środek, a mimo to strzała przeleciała dobre pół metra od tarczy.
-Tym razem musisz wziąć pod uwagę siłę wiatru – powiedział Takashi.
Kiwnąłem głową, że rozumiem i przygotowałem się. Tym razem przycelowałem, bardziej w stronę, z której wieje wiatr, ale mimo to strzała otarła się o tarcze i uderzyła w mur za nią.
-Poczekaj – powiedział Takashi, gdy celowałem ostatni strzałą. – Musisz wczuć się w wiatr, nigdy nie masz pewności, że gdy wystrzelisz, akurat nie zawieje silniejszy wiatr. Wsłuchaj się w niego, a uda ci się trafić.
Naciągnąłem cięciwę i zamknąłem oczy. Zacząłem oczyszczać umysł ze zbędnych myśli, wsłuchałem się we wiatr, który poruszał moimi włosami. Otworzyłem powoli oczy i strzeliłem.  Strzała w ciągu jednej sekundy wbiła się w środek tarczy.
-Brawo. W przeciągu tego roku, zrobię z ciebie mistrza w strzelaniu z łuku, ale zaczniemy też trenować ninjutsu. Podstawowe techniki Katonu są łatwe do opanowania, więc pójdzie szybko.
-Katonu? Skąd wiesz jaką mam naturę?
-Każdy, w kim zapieczętował się smok, potrafi władać nad ogniem.
-Ty też byłeś wybrańcem?
-Tak, jednak nie udało mi się pokonać Dragora, uciekł i użył jutsu, o którym ci mówiłem. Choć na krótko, ponieważ kolejny wybraniec został odnaleziony za nim poprzednik zmarł. Dzięki temu, przekażę ci wiedzę, dzięki której będziesz mógł go pokonać.
-A ta smoczyca jak się nazywa?
-Rej. Jeszcze ci się nie ujawniła?
-Nie.
Odstawiłem łuk na stojak i wziąłem miecz. Chwyciłem go mocno, ciało pochyliłem lekko do przodu, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, która była wysunięta trochę do przodu. Takashi stanął na przeciw mnie w takiej samej pozycji. Ruszyłem do ataku. Naparłem na niego z całą siłą jaką miałem, ale on nie ruszył się nawet o centymetr, jedynie pochylił się trochę do tyłu. Gdy stanąłem na ziemi, zrobiłem obrót i chciałem go kopnąć, ale złapał moją nogę lewą ręką.  Wykorzystał mój impet i rzucił mną w stos siana.
Gdy się z niego wygrzebałem, zobaczyłem jak Takashi się ze mnie śmieje. Na moje nieszczęście podczas lotu zgubiłem miecz. Zacząłem się rozglądać, leżał jakieś dwa metry ode mnie.  Podszedłem do niego i go podniosłem.
Tym razem to sensei zaatakował, a ja się broniłem. Ciągle musiałem uskakiwać, aby uniknąć jego ostrza, jak na starca był strasznie szybki i silny. Przez chwilę się zamyśliłem i powalił mnie kopniakiem na ziemię. Złapałem się za klatkę, gdzie dostałem.
-Wstawaj, jeśli będziesz walczył na śmierć i życie, wróg nie da ci forów.
-Wtedy nie będę dzieciakiem.
-Skąd wiesz? Nie wiadomo, kiedy zostaniemy zaatakowani – dokończył pojawiając się nade mną.
Szybko się przeturlałem, a tam gdzie leżałem, wbił się miecz. Wstając zgarnąłem w dłoń trochę piasku. Rzuciłem nim w oczy Takashiemu, dzięki temu mogłem się schować i chwilę odpocząć.
Schowałem się za stogiem siana i obserwowałem co zrobi Takashi. Gdy mógł normalnie widzieć, zaczął się rozglądać, o dziwo wbił miecz w ziemię, a ręce złożył na klatce, chowając je w rękawach.
-„Co on robi?” – spytałem sam siebie w myślach.
-„Czeka” – usłyszałem odpowiedź w mojej głowie, co mnie przeraziło.
-„Co? Kto to powiedział?” – zacząłem się rozglądać, tak aby mnie nie zauważył.
-„Jestem Rej.”
-„W końcu się odezwałaś” – powiedziałem miłym głosem.
-„Musiałam przyzwyczaić nasze ciała do tej sytuacji.”
-Tu jesteś! – krzyknął Takashi, pojawiając się za mną.
Odruchowo chwyciłem miecz i zablokowałem płasko cięcie nad głową.
-„Odepchnij go i wykonaj cięcie od dołu” – powiedziała Rei.
Nie miałem innego pomysłu, więc tak zrobiłem.  O dziwo atak zrobił małe rozcięcie na jego poliku, a na jego twarzy pojawiło się zdumienie. Dotknął palcami polika.
-Dawno nikt mnie tak nie zranił – powiedział Takashi. – Zapewne Rei się obudziła i pomogła ci.

-Ta – odparłem uśmiechając się i drapiąc z tyłu głowy.

wtorek, 20 października 2015

Naruto - smoczy pustelnik -1.

Rozdział  1.
Drogą przez las szedł pewien, starszy mężczyzna.  Okryty był starym brązowym płaszczem.  Był łysy, a na jego głowie było dziewięć kropek, po trzy w trzech rzędach. Szedł spokojnie i pewnie. W pewnym momencie zobaczył leżące na ziemi ciało. Od razu do niego podbiegł i odwrócił na plecy.
-Dziecko? – spytał sam siebie i zaczął się rozglądać po okolicy. – Całe szczęście, że nie rozszarpały go wilki – powiedział podnosząc  go.
Miał spiczaste blondwłosy i lisie wąsiki na polikach. Według starca, od dawna nie jadł, był strasznie lekki. Płaszcz, który był okryty chłopiec, był cały mokry i brudny.
-Lepiej rozbiję, gdzieś obóz – powiedział do siemię mężczyzna i skręcił w las.
Obóz rozbił na pierwszej lepszej polance.  Chłopca położył w swoim śpiworze w namiocie, a sam usiadł przy ognisku. Było dopiero po południu, więc było jeszcze widno.  Mężczyzna wyciągnął z kieszeni jakiś stary zwój i rozwinął go.
Gdy nadejdzie czas, a przeznaczenie sprowadzi wybrańca do świątyni, wielki kamienny smok ożyje i zapieczętuje się w jego ciele. To będzie oznaczało, że nadszedł czas, zło zostało obudzone, a wybraniec uda się na trening, dzięki, któremu powstrzyma ciemność.
-Jak stara jest ta legenda? – spytał sam siebie. – Ciekawe, kiedy się spełni i czy wybraniec da radę, skoro ja nie dałem.
Nagle usłyszał ruch w namiocie, a po kilku sekundach wyszedł z niego blondynek. Było widać, ze od dawna nie jadł, ale to co najbardziej przeraziło mężczyznę to jego oczy.  Były puste, nie wyrażały, żadnego uczucia.
-Witaj, jestem Takashi, mnich ze świątyni w Górach Mglistych.
-Naruto – odparł chłopiec.
-Czemu leżałeś na środku drogi i gdzie są twoi rodzice?
-Uciekłem, mama nie żyje, a tata mnie nie chce – powiedział cicho, spuszczając głowę w dół.
-Niemożliwe, na pewno tata…
-On mnie nie chce! – powiedział akcentując każde słowo.
-Wiesz, że takie dziecko  nie powinno szwendać się samo w lesie.
-Mam to gdzieś – odparł Naruto i wszedł do namiotu po swój plecak.
-Gdzie idziesz? – spytał Takashi, ale Naruto tylko wzruszył ramionami.
-Przed siebie, może będę miał szczęście i spotkam jakiś bandytów.
-Spotkasz kogo? Bandytów? – odpowiedź chłopca wyraźnie zszokowała Takashiego.
-Dziękuję, za opiekę – powiedział kłaniając się- Do widzenia.
-Poczekaj Naruto! Jeśli chcesz mogę zabrać cię do świątyni.  Nie ma tam czegoś specjalnego, ale zawsze to jakiś dach nad głową. Będziesz mógł trenować razem z innymi, a gdy dorośniesz zdecydujesz co chcesz robić.
-Dziękuję – powiedział, kłaniając się jeszcze niżej niż przedtem.
-Więc jutro rano wyruszymy w dalszą podróż.
Blondynek usiadł obok Takashiego i wyciągnął z plecaka jakieś zupki z proszku, miskę i butelkę z wodą.
-Masz może jakiś garnuszek? – spytał chłopiec.
-Mam – odparł wyciągając z torby mały garnek.
Chłopiec od razu odebrał go i zawiesił na wbitych patykach nad ogniskiem. Wlał wody, a zupkę wsypał do miski.
-Zje pan?
-Z chęcią – odparł lekko zszokowany mężczyzna.
Naruto wyciągnął jeszcze jedną miskę i wsypał do niej drugą zupkę. Gdy woda się zagotowała zalał je, następnie z plecaka wyciągnął pałeczki, jedne dał Takashiemu, a drugie wziął dla siebie.
-Skąd to potrafisz?
-Zalanie wodą zupki to nie jest nic trudnego.
-Ale taki chłopiec nie powinien dotykać się do garnka z wrzątkiem.
-Robię tak od dawna. A tak w ogóle co tutaj robiłeś, że mnie znalazłeś.
-Podróżowałem, można powiedzieć, że szukałem  ucznia, ale nie spotkałem nikogo, kto by się nadawał. Jak tak teraz na ciebie patrzę, to myślę, że mogę zostać twoim senseiem, jeśli chcesz.
-Naprawdę?
-Tak. Nadszedł czas, abym przekazał komuś moją wiedzę.
-To ile masz lat? – w odpowiedzi mężczyzna zaczął się cicho śmiać.
-Bardzo dużo.
-Czyli, że ile? 100?
-No, byłeś nawet blisko, nie długo skończę 90 lat.
-Wygląda pan na połowę mniej.
-Dziękuję, to przede wszystkich dzięki genom. Klan z którego pochodzę, a dokładniej pochodziła moja matka, cechuje się tym, że ich siła witalna jest większa od innych ludzi.
-Co to za klan?
-Klan Uzumaki, zamieszkiwał kiedyś wioskę Uzushio-gakure, ale została zniszczona w ostatniej wielkiej wojnie.
-Uzu…maki – powtórzył, drapiąc się po brodzie. – Coś mi mówi to nazwisko.
-Pewnie słyszałeś, o żonie Pierwszego Hokage, pochodziła z tego klanu.
-Wiem! Moja mama była z klanu Uzumaki.
-Więc jesteśmy daleką rodziną.
Na twarzy blondynka pojawił się uśmiech, a w jego niebieskich oczach pojawiła się iskierka radości.
-Idź spać, abyś rano był wypoczęty. Do świątyni, czeka nas długa droga.
-Hai, Takashi-sensei.
Chłopiec od razu wszedł do namiotu. Przebrał się w czyste ubranie, a brudne wrzucił do plecaka. Wszedł do śpiwora i po kilku minutach zasnął.
-Ciekawe, kto jest jego ojcem, że go tak skrzywdził. – powiedział do siebie Takashi, patrząc się w tańczące płomyki.
Ruszył patykiem ruszt, aby bardziej wzniecić ogień, następnie dorzucił kilka kawałków drewna.  W pewnym momencie w ogniu zobaczył coś czego nie powinno tam być.
-Cholera! – krzyknął trak, aby nie obudzić Naruto.
Szybko włożył do ognia ręka i chwycił ów przedmiot. Tą rzeczą okazał się stary zwój, który niedawno czytał. Na szczęście, był tylko lekko spopielony na krańcach papieru. Takashi spojrzał na swoją dłoń,  paliła się, ale nie wywołało to żadnego zdziwienia u niego. Strzepnął ogień z ręki i schował zwój.
-Co… co to było? – spytał Naruto, któremu głowa wystawała z namiotu.
-Nie wiem o czym mówisz?
-Chodzi o to, że włożyłeś rękę do ogniska i nie jest poparzona.
-To nic takiego.
-Jak to nic takiego? W Konosze na pewno nikt tak nie potrafi.
-To jest pewna moc, ale jesteś za mały, aby to zrozumieć. Idź spać i to już! – rozkazał podwyższonym tonem.
Naruto już posłusznie zasnął, a Takashi pilnował, aby nikt ich nie zaskoczył w nocy.
Gdy Naruto się obudził, od razu się ubrał, spakował plecak i wyszedł z namiotu. Zobaczył drzemiącego mężczyznę. Postanowił go nie budzić i ruszył za dźwiękiem strumyka, aby się obmyć.  Tak jak myślał dotarł do małego strumienia.
Od razu klęknął przy brzegu i napił się trochę wody. Następnie obył twarz, ręce i nabrał trochę wody w butelkę.
-Co ty tu robisz? –usłyszał za sobą głos Takashiego. Od razu wstał i odwrócił się do niego.
-Już nic.
-Nie powinieneś tak uciekać.
-Nie chciałem cię budzić.
-A jakby ktoś tu był?
-No to co.
-Jak to no to co? A jakby coś ci zrobił?
-Mi już nic gorszego nie może się przytrafić – to zdanie zatkało dorosłego.
-Chodźmy już – powiedział i odwrócił się, aby iść do namiotu.
Naruto ruszył za nim. Założył plecak na jedno ramię i szedł za swoim przyszłym senseiem. Po godzinie, gdy zjedli śniadanie i sprzątnęli obóz, byli w drodze.
Z Naruto wręcz tryskała radość, a Takashi był lekko zaskoczony, jak zmieniło się jego zachowanie. Na początku, gdy go poznał wydawało mu się, że Naruto wolałby być z matką, niż miałby żyć bez niej.
-Mogę spytać, jak zmarła twoja mama?
-Po co pytać, czy można o coś zapytać, gdy już to się zrobiło? Z tego co wiem, to nastąpiły komplikacje przy porodzie.
-A twój tata…
-Pamiętam, ze gdy miałem cztery lata, jeszcze coś dla niego znaczyłem, wtedy, też zaczął się spotykać z Panią Mikasą z klanu Uchiha.
-Klan Uchiha?
-Ta. Po pół roku, wzięli ślub. Była wtedy duża impreza, w końcu Czwarty Hokage znowu się żenił, od tego momentu zaczęli mnie pomijać.  A, gdy urodziła im się córka… - chłopiec skończył mówić, gdy z jego oczu zaczęły lecieć łzy.
-Czwarty Hokage? Jesteś synem Yondaime.
-NIE! On nie jest moim ojcem! – wykrzyczał.
Takashi nic już nie mówił. Klęknął, aby być na jego wysokości i przytulił chłopca.
-Wypłacz się, na pewno ci to pomoże. Pozbądź się wszystkich złych emocji – mówił głaszcząc blondyna po głowie.
Gdy Takashi poczuł, że  Naruto się uspokoił, wstał i trzymając chłopca za rękę ruszył w dalszą podróż.
-„Gdy kiedyś spotkam Yondaime, wygarnę mu kilka słów” – pomyślał Takashi. – „Z klanem Uzumaki się nie zadziera.” Gdy kiedyś go spotkam, powiem mu, że z naszym klanem się nie zadziera – powiedział chcąc pocieszyć chłopca.
-Po co, to przecież nie twoja sprawa.
-Mamy część takich samych genów. Możemy nazwać się braćmi, a w świątyni uczymy, że za bratem należy  skoczyć nawet w ogień.
-Dziękuję.
-Jeszcze za wcześnie na to i lepiej przygotuj się na ciężki trening. A tak w ogóle masz jakieś ciepłe ubrania? Gdy będziemy przechodzić przez góry, może być ci zimno.
-Nie mam. Jakoś wytrzymam.
-No to mamy problem,  w najbliższej okolicy nie ma żadnych wiosek.
-Wytrzymam – powiedział pewnie. – Jakoś – mruknął do siebie, cicho.
-Dam ci płaszcz, aby było ci cieplej. Tak, w ogóle to ile masz lat.
-10 Października skończę 6 lat.
-Czyli za kilka miesięcy. Jeśli się sprężysz to w swoje urodziny, może wykonasz swoją Pierwszą misję z kimś.
-Misję.
-Tak. Musimy jakoś zarabiać więc wykonujemy różne misje zlecone przez wszystkich. Od wieśniaków, przez bardziej zamożnych nawet do Lordów Feudalnych.
-Suuper!
-Nie ekscytuj się tak. Przed tobą jeszcze długa droga. Tak, w ogóle to mówiłeś, że masz siostrę.
-Suzuko, jest ode mnie młodsza o 5 lat.
-Znaczy się, kiedy się urodziła?
-Pod koniec Grudnia.

Ich rozmowa zeszła głównie na zasadach panujących w Światyni. Dla Naruto trzy dni od poznania Takashiego, wyglądały tak samo. Głównie podróżowali, zatrzymywali się tylko na posiłki i małe przerwy dla Naruto. Gdy on spał w nocy, Takashi pilnował obozu. Mężczyzna nie pokazywał zmęczenia, póki nie dotarli do góry.
-Jesteś zmęczony – stwierdził Naruto. – Nie spałeś od kilku dni.
-Mój limit to cztery dni bez snu, więc jeszcze dam radę.
 -Wędrówka przez góry pewnie jest ciężka, więc musisz się przespać. Rozbijmy tutaj obóz, ja popilnuję.
-Nie jeszcze cos się stanie.
-Więc co zrobimy?
-Zamaskujemy się. Obóz rozłożymy w jakiejś jaskini i zakryjemy wejście.
-Dobrze.
Tak jak powiedział Takashi, zaczęli szukać jaskini. O godzinie 15, znaleźli idealną dla nich jamę. Była dość wysoko w górach, więc nie musieli jej zakrywać. Problem mieli tylko z opałem, na tej wysokości praktycznie nie ma drzew.
-Naruto odsuń się.
Blondynek zrobił tak jak mu kazano. Takashi złożył kilka pieczęci, a na podłożu pojawił się ogień. Stworzył on duży krąg, w którym mogli się położyć.
-Niesamowite – powiedział zachwycony chłopiec.
-Chodźmy spać – powiedział Takashi, rozkładając śpiwór, a następnie z plecaka wyjął jeszcze jeden.
Następnego dnia, pośniadaniu i złożeniu śpiworów, obaj byli gotowi do drogi. Jedynie pogoda im nie pasowała, było pochmurnie oraz była gęsta mgła.  Naruto założył płaszcz od Takashiego i wyszli z jaskini.
-Trzymaj się blisko, przez ta mgłę, łatwo się rozdzielić, albo spaść.
-Hai.
Blondynek nie odstępował senseia na krok. Był jak jego cień.
-Stąd się wzięła nazwa Góry Mgliste? – spytał Naruto.
-Tak,  od rana panuje tu straszna mgła, dlatego mało kto się tu zapuszcza.
-Dlatego ta świątynia jest na samej górze – stwierdził chłopak.
-Tak, świątynia została zbudowana bardzo dawno temu.
-A ile jest w niej osób?
-Około 20, najmłodszy jest Keisuke, ma 12 lat.
-Czyli, że to ja teraz będę najmłodszy.
-Na to wychodzi.
-Ile nam zajmie drogą na górę?
-Jeśli się sprężymy to, myślę, ze jutro wieczorem będziemy na miejscu.
Po kilku godzinach wędrówki.  Naruto zobaczył zwierzęta. Lekko zdziwił go taki widok, były to trzy kozy, dwie małe i jedna duża.
-To kozy górskie, mieszkają w takich górach jak te. W świątyni hodujemy takie, dla mleka i mięsa – wyjaśnił Takashi.
-Potrafią się dobrze wspinać – powiedział Naruto, widząc jak skaczą po skałach.
-Po roku takich wędrówkach, też będziesz w tym dobry – mężczyzna zamknął oczy, na chwilę, ale od razu je otworzył, gdy usłyszał od Naruto dziwny dźwięk.
Gdy się odwrócił zobaczył jak chłopiec zwisa z klifu.  Od razu rzucił się, aby mu pomóc i wciągnął go na górę.
-Strasznie tu ślisko – powiedział blondyn ciężko oddychając.
-Uważaj.
Na szczęście reszta wędrówki, minęła spokojnie i bez żadnych wypadków.
-WOW! – powiedział zachwycony chłopak na widok bramy świątyni.
Była wysoka na jakieś 10 metrów, a na niej był rysunek czarnego smoka oraz białego, który był odzwierciedleniem drugiego. Jak dla chłopca to wyglądało to tak, jakby walczyły. Gdy doszli do bramy, wrota się otworzyły i weszli do środka. Od razu zostali otoczeni przez mnichów. Wszyscy głównie patrzyli się na Naruto, oraz zadawali różne pytania Takashiemu.
-Takashi-sama – do nich podszedł jakiś mnich, miał jakieś 25 lat i również był łysy.  – Hiroshi-sama cię oczekuję.
-Już idę.
-Chodź Naruto – powiedział do chłopca, ale on stał jak zahipnotyzowany.
Patrzył się w wielkiego smoka z kamienia, który był przed wejściem.
-Naruto? – spytał sensei blondyna, ale nic to nie pomogło.

Nagle smok zaczął świecić jasnym, oślepiającym światłem. Wszyscy zamknęli oczy, aby nie oślepnąć. Wszyscy usłyszeli ryk smoka, po czym wszystko ustało, każdy patrzył się zszokowany na miejsce, gdzie była statua. Dopiero Takashi zobaczył, ze Naruto leży nieprzytomny na ziemi. Podbiegł do niego i zobaczył pieczęć na odsłoniętym brzuchu.

niedziela, 18 października 2015

Prolog.


Przez ciemny las, przedzierał się mały, blondwłosy chłopiec. Mógł mieć około pięciu lat. Jego niebiekie oczy były trochę załzawione, a na policzkach był mały czerwony ślad po łzach. Na sobie miał czarne dresy i plecak na plecach, na to wszystko zarzucony mały nieprzemakalny płaszcz, który chronił przed deszczem i troche przed zimnem.

Pewnie wszyscy są ciekawie co taki mały chłopiec robi sam w dużym lesie. Otóż Naruto miał dosyć ojca, który go ignorował. Od zawsze był wychowywany przez ojca, który poświęcał mu dużo czasu, ale, gdy skończył cztery lata, widywał go coraz rzadziej. Pół roku po jego czwartych urodzinach, jego tata przedstawił mu swoją nową dziewczynę, która była z klanu Uchiha. Pani Mikasa, była w podobnym wieku co jego tata i zaakceptowała go, a on ją.
Jakiś czas potem w Konosze odbył sie ślub, Czwartego Hokage z drugą żoną. Wszystko było piękne, ale musiało sie kiedyś skończyć.
Kilka miesięcy po jego piątych urodzinach, urodziła się mu siostra i wtedy wszysko się skończyło.
Stał się odrzucony, nikt nie miał na niego czasu.
Blondynek często płakał i chciał, aby przyszła po niego mama i go stąd zabrała. Ale wiedział, ze tak się nie stanie, kiedyś usłyszał rozmowę ojca, z kimś. Dowiedział się wtedy, że jego mama zmarła przy porodzie. Mówili też, że nikt nie wie co się stało.
W końcu w Naruto coś pękło i uciekł z wioski.

Od razu mówię, że nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział i nie wiem, jak często będą się pojawiać, a to przez to, że wróciłem do grania w World of Tanks i tak jakoś zamiast pisać gram.