Strony

wtorek, 28 czerwca 2016

Naruto - smoczy pustelnik 31.

Przepraszam za taką zwłokę, ale po prostu nie moge coś pisać. Nie chcę tego robić, ale może prerwa mi pomoże, więc zawieszam bloga na okres wakacji. Będe dalej się starał coś napisać, więc może, ale to tylko może wstawię rozdział czy dwa do końca wakacji. Bardzo was przepraszam.

Rozdział 31.
-----Naruto-----
Oparłem się o zlew w łazience i spuściłem głowę. Zimna woda orzeźwiła mnie i pomogła się uspokoić.  Zastanawiałem się, czy aby nie będę miał żadnych nieprzyjemności, przez walkę z Kabuto. Może, gdybym posłuchał Kakashiego wszystko było by dobrze, ale skoro Yondaime wkroczył to może być źle.
Była dopiero 15, więc do spotkania miałem kilka godzin. Mógłbym się zakraść do więzienia Konohy i sprawdzić co u Kabuto, ale mógłbym się wtedy spóźnić. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać do 19. Wyszedłem z łazienki, ubrany w same spodnie i usiadłem na łóżku w pozycji lotosu. Wziąłem zwój z szafki nocnej i rozwinąłem go.
W środku był zwinięty pędzel i mała tubka z atramentem. Zacząłem kończyć pieczęć, którą zacząłem kilka dni temu. Miała pochłaniać jutsu i je przechowywać albo gdzieś teleportować, ale wymagała jeszcze kilku godzin na dokończenie.
Po jakiejś godzinie zwinąłem zwój i położyłem na szafce nocnej. Ubrałem się i wyszedłem z hotelu. W głowie ciągle miałem obraz Kabuto i jego wredny uśmiech. Nogi same zaniosły mnie na głowy Hokage. Zatrzymałem się na krawędzi włosów Pierwszego. Nikt się tu nawet nie oglądał, za to ja widziałem co robią mieszkańcy wioski, którzy wyglądali . Usiadłem na skale, spuszczając nogi w przepaść.
Po jakimś czasie, gdy spojrzałem na dół, zobaczyłem żonę Hokage. Pani Mikasa szła z pełnymi siatkami na zakupy. Wyglądała na zamyśloną, nie zauważyła, gdy dwóch mężczyzn podeszło do niej od tyłu.
Jeden z nich złapał ją i trzymał, a drugi zaczął ja przeszukiwać. Akurat w tym miejscu było ludzi, więc nie miał kto jej pomóc. Nic nie myśląc zeskoczyłem z głowy Hashiramy.
Kolanem wbiłem w ziemię tego, który trzymał panią Mikasę, a drugiego kopnąłem z półobrotu posyłając go w skalną ścianę. Matka Suzuko upadła na ziemię, nie wiedząc co się dzieję. Podniosła głowę i spojrzała na mnie jak zbieram jej zakupy.
-Proszę – powiedziałem pomagając jej wstać i podając jej zakupy.
-Dzie… dziękuję.
Usłyszałem, gdy się odwróciłem. Nie odwracając się już ruszyłem na spotkanie. Przed budynkiem administracyjnym było już kilka osób. Na chwile przed wyznaczoną godziną, zebrali się już wszyscy.
Nagle z budynku wyszedł Hokage i dwóch joninów. Jednym z nich był Hatake Kakashi. Było widać po nich małe zdenerwowanie. Yondaime stanął przed nami z kartką w prawej ręce.
-Zostaliście już przydzieleni, więc za chwilę dowiecie się z kim będziecie walczyć w finałach, które odbędą się równo za miesiąc na arenie wioski. Przez ten czas możecie wrócić do swoich domów lub też zostać tutaj.
Hokage przypiął kartkę do tablicy z ogłoszeniami przy drzwiach i wszedł do budynku. Wszyscy od razu rzucili się, aby ją zobaczyć. Ja stanąłem pod drzewem i czekałem, aż wszyscy odejdą. Gdy miałem już swobodny dostęp do kartki zacząłem szukać swojego imienia.
Pierwszą walkę miałem mieć z Sasuke. Potem miała walczyć Fu i Temari, a po nich Gara i Shikamaru. W przedostatniej walce w pierwszej turze mieli walczyć Shino i Rei, a w ostatniej Suzuko i Kiba. Więc jeśli dobrze pójdzie będę walczył z Suzuko w Finale. Najgorsze jest to, że zapewne to ja będę miał najwięcej walk. Liczba walk jest nieparzysta, więc zapewne zrobią tak jak w eliminacjach.
-Jaki przebieg walk obstawiasz? – usłyszałem głos za sobą.
Obejrzałem się i zobaczyłem Suzuko, wpatrującą się w tablicę. Jej twarz nie wyrażała, żadnych uczuć, tak jak postawa. Jedynie głęboko w oczach dostrzegłem zmartwienie. 
-Wygram z Sasuke, potem będę walczył z Fu o to, kto będzie walczył z Garą w półfinale. Ty wygrasz z Kibą  i Reiem i spotkamy się w finale.
-Skąd wiesz, że tak będzie? – spytała, nie kryjąc zdumienia na twarzy.
-Ponieważ oboje chcemy coś udowodnić – odparłem odwracając się, całkowicie w jej stronę.
-Co ty mówisz?
-Ty chcesz udowodnić ojcu, że już nie jesteś dzieckiem. Ja też chcę cos komuś udowodnić.
-Co takiego? – spytała z ciekawością w głosie.
-Nie ważne – odparłem odwracając się.
Zostawiłem ją tam samą, udając się do budynku administracyjnego.
-„Muszę sprawdzić co słychać u Kabuto” – pomyślałem wchodząc do budynku.
Od razu zobaczyłem mnóstwo shinobi liścia. Na każdym korytarzu przy każdych drzwiach było dwóch członków Anbu, w dodatku mnóstwo joninów i chuninów. Niby większość, była zajęta papierkową robotą, ale zapewne była to przykrywka.
-„Przez Kabuto, podwoili straże” – pomyślałem.
-Hao Masaki? – usłyszałem męski głos  z mojej prawej strony.
Ze schodów zszedł jakiś mężczyzna. Miał krótkie ciemne włosy, standardowy stój jonina i przepasana chustkę w pasie ze znakiem Kraju Ognia. W ustach miał odpalonego papierosa. Był jednym z senseiów na Eliminacjach.
-Hokage cię wzywa – powiedział i minął mnie wychodząc z budynku.
Przez chwilę stałem w tym samym miejscu, ale chcąc nie chcąc musiałem się do niego udać. Pod drzwiami byłem po kilku chwilach.  Chciałem już zapukać, gdy usłyszałem głos Kabuto.
-Lepiej uważaj, w wiosce jest ktoś gorszy niż ja – powiedział z  pewną radością w głosie.
-Kto to?
W odpowiedzi Kabuto zaczął się śmiać, ale dość szybko przerwał.
-„Wyczuli mnie” – pomyślałem i od razu zapukałem.
Po dłuższej chwili mogłem wejść do środka. Stanąłem na środku gabinetu. Po Kabuto nie było śladu, a Hokage czytał jakieś raporty. Na jego twarzy był wymalowany podejrzany spokój. Okno za nim było otwarte, przez co był mały przeciąg.
-Wzywał mnie Hokage-sama? – spytałem udając grzecznego.
-Tak. Chcę wiedzieć co cię łączy z Orochimaru i co takiego przede mną ukrywasz – powiedział dając mi znak, że lepiej, aby mnie kłamał.
-Z Orochimaru, powiedzmy, że się nie lubimy i mamy rachunki do wyrównania, kilka razy brałem misję na zabicie go, ale ciągle mi uciekał. Zdarzało nam się też kilka razy walczyć. A przed tobą nic nie ukrywam.
Hokage analizował powoli każde moje słowo. Jego oczy były próbowały mnie prześwietlić. Czułem się nie swojo, ale nie dałem po sobie tego poznać.
-Mam wrażenie, że nie przepadasz za mną.
-Orochimaru nienawidzę bardziej niż ciebie.
-Powiedz mi – zaczął opierając się łokciami o biurko, a dłońmi o brodę. – Kim jesteś?! Byle genin nie jest w stanie przeżyć walki z saninem.
-„Cholera!”
Stałem i patrzyłem się na niego. Byłem pewny, że to koniec tej gry. Wypuściłem głośno powietrze, pochylając głowę w dół. Już chciałem mu odpowiedzieć, unosząc głowę, ale przerwał mi silny wybuch.
Hokage od razu dobiegł do okna wychylając się przez nie. Ja również podszedłem. Na samym środku wioski był ogromny fioletowy wąż z dwoma osobami na łbie.
-Orochimaru – powiedziałem cicho.
-Straże! – krzyknął Hokage.
 Do gabinetu od razu wbiegło dwóch członków Anbu.
-Zacznijcie ewakuację wioski. Reszta ma się zgłosić w koszarach.
-Tak jest!
-Co zamiast atakować, masz zamiar zbierać ludzi! – wydarłem się na niego.
-Nie poślę nikogo na śmierć. Ty też lepiej stąd uciekaj.
-Nie będziesz mi rozkazywał!
 Kucnąłem na ramie okna i zdarłem z siebie maskę i chustkę. Prawą ręką wyciągnąłem miecz z pochwy. Zrobiłem głęboki oddech i wyskoczyłem z budynku. Wylądowałem kilka budynków dalej na czerwonym dachu. Zacząłem biec po budynkach, omijając shinobi liścia, którzy byli zajęci ewakuacją mieszkańców. Wąż Orochimaru w tym czasie zdemolował kilka ulic wioski.
-Orochimaru! – krzyknąłem, gdy byłem blisko, aby doskoczyć do niego.
Skoczyłem dość wysoko, znajdując się nad nim. Przełożyłem miecz w obie ręce i zamachnąłem się od góry. Orochimaru spojrzał na mnie i nawet nie drgnął. Byłem pewny, że go trafię, mimo to przeciąłem tylko powietrze.
Stanąłem na łbie węża i zacząłem go szukać. Zniknął tak szybko, że go nawet nie zauważyłem. Dopiero, gdy poczułem silne kopnięcie w plecy. Zacząłem lecieć w dół, zrobiłem salto i z ledwością udało mi się gładko wylądować na dachu.
-Wi…taj Naru…to-kun – powiedział pokazując swój język. – Czyżbyś chciał coś ode mnie?
-Mów co mi wtedy zrobiłeś?!
-Nic takiego, pobrałem tylko próbkę twojej chakry – odpowiedział rozweselony.
Zdziwiło mnie to, do czego może mu służyć moja chakra, ale zapewne do niczego dobrego.
-Masz zamiar ze mną walczyć, czy może się przyłączysz?
-Nie mamy o czym gadać, nie przyłącze się do ciebie!
-Naruto? – usłyszałem głos z ziemi.
Odwróciłem się i zobaczyłem Suzuko wraz z resztą Teamu 7 i Kakashim.
-Idźcie stąd! – rozkazałem odwracając się z powrotem do Orochimaru.
Znowu rzuciłem się na Orochimaru, tylko tym razem, wąż miał zamiar mnie połknąć. Złożyłem szybko kilka pieczęci i wydmuchnąłem wielki strumień ognia. Oczy gada lekko się powiększyły, a jego skóra zaczęła się topić. Po chwili upadł na ziemi, miażdżąc budynek i pogrążając się w płomieniach.
Wylądowałem kilka budynków dalej, niż stałem wcześniej. Straciłem Orochimaru z oczu, więc czekałem i patrzyłem jak jego wąż płonie. Ogień o dziwo zaczął szybko znikać, po jakiejś minucie nie było po nim śladu. A po wężu została tylko biała skóra.
Nagle budynek, na którym stałem zaczął się trząść. Dach zaczął pękać i zapadać się, szybko z niego zeskoczyłem. Po sekundzie spod ziemi wystrzelił fioletowy wąż z Orochimaru na łbie.
-Widzę, że przybyły posiłki – powiedział patrząc na Team 7. – Spotykamy się ponownie. Tym razem zostawię ci swój prezent – powiedział, do któregoś genina.
Złożył kilka pieczęci, a jego szyja zaczęła się szybko wydłużać w kierunku Sasuke. W ostatniej chwili Uchihe zasłonił Hatake, który został owinięty szyją Orochimaru. Gad chciał już ugryźć senseia Suzuko, ale dobiegłem w ostatniej chwili i mieczem odciąłem mu głowę.
O dziwo nie trysnęła ani kropla krwi, a jego głowa toczyła się po ziemi. Kakashi został uwolniony, a ciało Orochimaru upadło na ziemię, jego głowa zatrzymała się twarzą do ziemi.
-To bolało Naruto-kun – usłyszeliśmy głos Orochimaru, który mnie zdezorientował.
Jego głowa przetoczyła się kawałek ukazując nam twarz. Śmiał się, żył i się śmiał. Jego ustał szeroko się otworzyły i coś wystrzeliło z nich. Gdy zobaczyłem co to doznałem szoku. Orochimaru stał cały i zdrowy.
-Zrzuca skórę jak wąż – powiedział Kakashi.
-Więc go usmażę – powiedziałem podpalając prawą rękę.
Doskoczyłem do niego i przywaliłem mu w brodę, wybijając go w powietrze. Następnie skoczyłem nad niego i pokrytą ogniem nogą posłałem go w ziemię. Wbił się w ziemię, robiąc duże wgłębienie. Powstał krater o średnicy jakiś 5 metrów.
-Katon: Ognisty Podmuch.
Wielka fala ognia uderzyła centralnie w Orochimaru. Ogień rozszedł się po całej ulicy. Większość drewnianych elementów spłonęła. Szyby, które były jeszcze całe, popękały od uderzenia jutsu.
Orochimaru wyskoczył z ognia i stanął na dachu, naprzeciwko mnie. Jego ubranie było lekko spopielone, a tak to nic mu nie było.
-Kuso. Jak go zranić? - warknąłem na samego siebie, zaciskając mocno pięści.
-„Jedyne wyjście widzę w Genjutsu” – powiedziała Rei.
-„Fizyczne ataki nie zadziałają, więc, to chyba jedyne wyjście, chociaż…” – odparłem zastanawiając się.
-„Na co wpadłeś?”
-„Fuinjutsu.”
-„Myślisz, że dasz radę?”
-„Muszę spróbować, tylko musze go jakoś unieruchomić.”
-„No i żeby nikt ci nie przeszkodził.”
-„Postawię barierę, gorzej będzie z unieruchomienie go.”
-„Pomogę ci” – odparła Rei i w słupie ognia pojawiła się obok mnie.
Rozejrzałem się szybko po wiosce. Kakashi i jego genini walczyli z wężem, pomagali im inni shinobi. Ewakuacja się już skończyła, ale nie było widać więcej ninja Konohy.
Złożyłem kilka pieczęci, a nad mną i Orochimaru zaczęła wznosić się bariera. Po chwili byliśmy oddzieleni od innych.
-Zostaliśmy sami – powiedziałem patrząc na Orochimaru.
-Chyba jednak nie – odparł z uśmiechem patrząc na swoją prawą.
Na dachu budynku stał Hokage. Jego wyraz twarzy wyrażał spokój. Na sobie miał biały płaszcz z płomieniami u dołu, pod nim kamizelkę jonina. Przy pasie miał przywiązaną linką z kilkoma kunaiami z trzema ostrzami.
-Wi..taj Hokage-sama – powiedział Orochimaru.
-Czego tu szukasz?
-Zastanówmy się – powiedział rozkładając ręce na boki. – Może Uchihy, ale twój synalek ciągle mi przeszkadza.
-Nie jestem jego synem! – warknąłem.
-Ale geny was łączą, temu nie zaprzeczysz – odparł śmiejąc się.
-Ta bariera nie zniknie dopóki nie zginę, albo jej nie zdejmę, więc walczmy – powiedziałem do Orochimaru. – Rei zajmij go – dodałem cicho.
Usiadłem w pozycji lotosu i zacząłem składać pieczęcie. Było ich dużo i były dość skomplikowane, więc musiałem się skupić. Słyszałem liczne wybuchy i charakterystyczne dźwięki zawalających się budynków.
Zatrzymałem się na przedostatniej pieczęci i otworzyłem oczy. Nad Orochimaru, Rei i Hokage pojawił się spory okrąg z kanji. Miał jakieś 3 metry średnicy i wirował dość szybko nad nimi.
-Rei! – krzyknąłem zwracając na sobie ich uwagi.
Od razu odskoczyła, ale Yondaime już nie. W tej chwili złożyłem ostatnią pieczęć, a jutsu się aktywowało w pełni.


wtorek, 14 czerwca 2016

Naruto - smoczy pustelnik -30.

  Rozdział 30.
Staliśmy w jednym rzędzie na arenie i czekaliśmy, aż ktoś coś powie, panowała idealna cisza, było słychać tylko przewracane kartki przez Hokage. Walki były pewne, ponieważ było 19 osób, 3 drużyny z Konohy i po jednej drużynie z Suny, Dźwięku, Wodospadu no i ja. Problem polegał na nieparzystej liczbie uczestników. Zapewne jedna osoba będzie walczyć dwa razy.
Stałem mniej więcej na środku między Suzuko, a Garą. Po chłopaku nie było widać najmniejszego znaku o naszym spotkaniu w lesie. Na  to miast moja siostra co jakiś czas spoglądała na mnie. W końcu po paru minutach doczekaliśmy się, Yondaime stanął przed nami z kartką w ręku.
-Na początku chcę wam pogratulować przejścia drugiego etapu w Lesie Śmierci, ale niestety to nie koniec. W finałach nie może być tak dużo osób. Limit wynosi 10 osób, was jest 19, wiec muszą odbyć się walki. Hinata Hyuga, Kiba Inuzuka, Shino Aburame, Shikamaru Nara, Choji Akamichi, Ino Yamanaka, Sasuke Uchiha, Sakura Haruno, Suzuko Namikaze, Hao Masaki, Gara Sabaku, Temari Sabaku, Kankuro Sabaku, Dosu Kinuta, Kabuto Yakushi, Zaku Abumi, Fu, Kin Kusei, Rei Kusei będziecie walczyć o miejsce w finale, Jako, że jest was nie parzysta liczba, ktoś będzie zmuszony walczyć dwa razy.
-Jak będą wyglądać losowania? – zapytał ktoś z szeregu.
Sekundę później dostał odpowiedź. Kawałek ściany nad statuą, rozsunął się na boki, ukazując wielki ekran.
-Wasze dane zostały wprowadzone do komputera, który będzie losował osoby do walk – wyjaśnił Hokage. – Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? Dobrze, w takim razie zaczniemy losowanie.
Na ekranie zaczęły pojawiać się zdjęcia oraz imiona i nazwiska uczestników, tempo zwiększyło się tak, że nie mogłem nadążyć za zmianą uczestnika. W końcu zaczęło zwalniać, aż się zatrzymało. Na ekranie migotały dwa imiona i nazwiska. Pierwszymi walczącymi byli Shino Aburame oraz Kin Kusei.
-Wylosowani zostają tutaj, a reszta niech uda się na trybuny – powiedział Hatake Kakashi, wskazując dwa balkony po naszych bokach.
Gdy na arenie został tylko sensei Suzuko jako sędzia, oraz dwójka walczących, pojedynek mógł zostać zaczęty. Pierwsze 4 walki były dość nudne i monotonne. Średnia czasu wynosiła gdzieś dobre 20 minut, przez które nikt się nie wykazał niczym szczególnym. Każdy pokazywał jakieś ciekawe klanowe jutsu, albo jutsu słabo wyćwiczone.
Oparłem się czołem o barierkę i próbowałem nie zasnąć. Czas mijał mi strasznie powoli. Ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem…
-Suzuko Namikaze kontra Kin Kusei.
Moja siostra zeszła na arenę i stanęła naprzeciw chłopaka z Wodospadu. Miał stojące krótkie brązowe włosy. Ubrany w jasną koszulę i czarne spodnie, opaskę zawiązał na lewym ramieniu, a kaburę na kunaie miał na lewym udzie.
Suzuko miała granatowe spodnie z kaburą na prawym udzie i jasny podkoszulek z różą na plecach. Opaska służyła jej jako opaska na włosy, a czarne oczy biły determinacją. Na plecach miała katanę.   Nie wyczuwałem od niej żadnej energii tak jak od swojego miecza, więc pewnie to był zwykły miecz ze sklepu.
-Start! –krzyknął Hatake i odskoczył do tyłu.
Suzuko wyciągnęła kunaia z rękawa, ale zamiast walki w zwarciu Kei złożył kilka pieczęci.
-Futon: Powietrzy Sierp!
Suzuko uniknęła jutsu, które zrobiło dziurę w ścianie za nią i dobiegła do przeciwnika.Za wszelką cenę, chciała walczyć w zwarciu. Kin musiał wyciągnąć kunaia i zacząć odpierać ataki. W tej dziedzinie Suzuko miała przewagę, była nieźle rozciągnięta i zwinna.  Chłopak z Wodospadu był silniejszy, ale zbyt wolny. Po kilku minutach, gdy moja siostra przestała zaciekle atakować, oboje mogli odetchnąć.
Wszyscy byli zadowoleni z pojedynku, wcześniej walki nie wywoływały większych emocji.  Szczególne zdziwienie było wśród jej rocznika.
-Kiedy ona tak się nauczyła!? – ktoś spytał krzycząc.
-W końcu to córka Hokage – odparła jakaś czarnowłosa kobieta stojąca za trójką dzieciaków.
-Futon: Podmuch! – krzyknął Kei, wydmuchując dużą falę powietrza.
Podmuch wzbił w powietrze sporo kurzu i kawałków gruzu, które powstały podczas wcześniejszych walk. Moja siostra musiała zamknąć oczy, aby nic się do nich nie dostało. Kawałki gruzu raniły delikatnie jej ciało, ale nie było to nic groźnego.
Kei wyciągnął coś z kieszeni i rzucił w podłoże. Cała arena została wypełniona siwym dymem. Oboje zniknęli w nim, utrudniając wszystkim obserwacje.
-„Ciekawe jak ją teraz znajdzie?”
Zacząłem się rozglądać. Hatake Kakashi odsłonił drugie oko, a Sasuke włączył Sharingana. Nagle na środku areny pojawiły się trzy tornada. Opary od razu zostały wciągnięte, ukazując nam walczących.
Tornada były złączone ze sobą na samym dole. Siłą wiatru musiała być duża, ponieważ z podłoża zaczęły wyrywać się wielkie kawały gruzu. Suzuko stałą kilka metrów od jutsu i trzymała się linek, które były przyczepione do ziemi kunaiami.
Natomiast Kin klękał na jedno kolan. Palcami dłoni trzymał pieczęć. Było widać, że ciągnie na ostatku sił.
W końcu tornada zaczęły słabnąć, a chłopak z Wodospadu upadł nie przytomny na ziemię. Suzuko opadła na kolana, ale była przytomna.
-Wygrywa Suzuko Namikaze – ogłosił Hatake.
Suzuko zeszła z areny, a Kei został zniesiony na noszach.
-Dobra walka – powiedziałem, gdy przechodziła obok mnie.
-Dzięki – odparła patrząc na mnie, po czym poszła dalej do swojej drużyny.
-Następna walka!
Wszyscy spojrzeli na ekran, który znowu zaczął pokazywać twarze oraz imiona i nazwiska uczestników, którzy jeszcze nie walczyli.
-Gara Sabaku oraz Zaku Abumi!
Gara zniknął ze swojego miejsca zamieniając się w piasek i materializując się na arenie, a Zaku wystrzelił się w powietrze za pomocą jakiejś techniki i robiąc salto w powietrzu wylądował naprzeciw Gary.
-Start!
Zaku od razu wyprostował w stronę Gary dłonie, z których wystrzeliły dwie silne fale powietrza. Dźwięk z jutsu był bolesny dla uszu. Każdy szybko je zatkał, aby nie ogłuchnąć. W ostatniej chwili Garę zasłonił piasek, który zniwelował atak.
-Giń – powiedział Sabaku i posłał swój piasek do ataku.
Zaku dzielnie unikał lub odbijał częściowo piasek swoimi atakami. Z każdą minutą chłopak z Dźwięku stawał się wolniejszy. Gara tylko stał z wyprostowaną ręką i otwartą dłonią. W końcu zacisnął dłoń w pięść, a Zaku opadł bezwładnie na ziemię.
-Co? Co się stało?
-Jesteś pokryty małą warstwą mojego piasku – wyjaśnił wrogo Gara i nasłał na swojego przeciwnika piaskową falę.
Na twarzy Zaku był strach. Jego ciało drżało, choć nie mógł się w ogóle ruszać. Z opresji uratował go Kakashi, który zabrał go w ostatniej chwili.
-Koniec! Wygrywa Gara Sabaku!
Gara z pewnym niezadowoleniem na twarzy pojawił się obok swojego rodzeństwa. A Zaku z opuszczoną głową wszedł na widownię.
Spojrzałem na Hokage. Był chyba niezadowolony z zachowania Gary, zresztą u reszty z Suny również to było widać.
-Następna walka. Sasuke Uchiha kontra Dosu Kinuta.
Oboje zeszli na arenę i stanęli naprzeciw sobie.
-Start!
Nim Hatake odskoczył, Dosu wyprostował rękę na której miał jakąś metalową rękawicę i wystrzelił w stronę Sasukę taką samą falę jak wcześniej Zaku, ale ta była kilkukrotnie silniejsza. Sasuke oberwał atakiem i wbił się w ścianę tuż pode mną.
Zaskoczyło mnie to, pewnie zresztą jak wszystkich. Myślałem, że to już koniec, ale Sasuke wyszedł z dziury w ścianie. Zrobił kilka kroków do przodu i ruszył biegiem zaatakować Dosu.
Gdy był kilka metrów przed nim, wyskoczył wysoko w górę. Przekręcił się w powietrzu twarzą do ziemi i wydmuchnął dużą falę ognia. Ogień rozszedł się po całej arenie, gdy dotarł do ścian, zaczął kierować się w górę, aby tylko znaleźć gdzieś ujście.
Wszyscy genini odskoczyli od barierek, oprócz mnie. Ogień poleciał jeszcze ze dwa metry w górę i zaczął znikać.
-Co za jutsu – powiedział jakiś jonin z Konohy z papierosem w ustach.
Miał na sobie zwykły stój jonina, od innych wyróżniał się chustką przy pasie ze znakiem Kraju Ognia. Obok niego stała trójka dzieciaków, jeden z nich był znudzony, drugi zajadał się ciastkami, a dziewczyna była zapatrzona w Sasuke.
Wróciłem do oglądania walki, która trwała w najlepsze. Uchiha zaciekle atakował kunaiem Dosu, który bronił się metalową rękawicą.
-Fala Dźwięku!
Dosu wyprostował rękę, a z otwartej dłoni wystrzeliła fala dźwięku, wysokiego tonu. Sasuke zatkał uszy, ale chyba nic to nie dawało. Po chwili upadł na kolana, po wyrazie twarzy było widać, że wrzeszczy z bólu, ale nic nie było słychać.
W końcu Sasuke upadł na ziemię, a Dosu dezaktywował jutsu. Hatake już chciał ogłosić wynik, ale Uchiha zaczął się podnosić.
-Co? Jak to? Powinieneś być nie przytomny – powiedział zaskoczony Dosu.
Uchiha sięgnął do swoich uszu i wyciągnął białą watę.
-Mimo zatyczek ledwo słyszę – oparł dość głośno. – Katon: Ogniste Pociski.
Sasuke wydmuchnął kilkanaście pocisków, w których znajdowała się różna broń. Dosu zaskoczony takim zagraniem przyjął atak. Ogień poparzył go i zniszczył i tak zniszczone ubranie, a broń przyszpiliła do ściany za nim.
-Jesteś słaby – powiedział Sasuke, a Dosu zemdlał.
-„Genjutsu?” – spytałem sam siebie. –„Ciekawe, kiedy obudził Sharingana.”
Zostały trzy walki. Jak na razie do finału przeszło siedem osób. Teraz w każdej chwili mogła być moja kolej, mam tylko nadzieję, że to nie ja będę walczył dwa razy.
-Hao Masaki kontra Kankuro Sabaku.
Dopiero po chwili zrozumiałem kto miał teraz walczyć. Nie przyzwyczajony do fałszywego imienia i nazwiska nie zwróciłem na nie uwagi. Dopiero, gdy Kankuro krzyknął do mnie ocknąłem się.
-Boisz się? Może od razu się poddaj!
-Nigdy nie unikam walki – odkrzyknąłem zeskakując na arenę.
Wyciągnąłem katanę i pochyliłem się lekko do przodu, przenosząc ciężar na prawa nogę. Kankuro zdjął coś zabandażowanego z pleców i postawił obok siebie.
-Start!
Od razu skoczyłem do ataku. Moja katana zatrzymała się właśnie na tym zabandażowanym czymś. Usłyszałem brzdęk metalu, a przez luźny bandaż zobaczyłem ostrze. Odskoczyłem w ostatniej chwili. Przed Kankuro pojawiła się lalka z czterema mieczami. Miałą wielką paszczę i długie czarne włosy.
-Lalkarz – powiedziałem z uznaniem. – Jesteś drugim lalkarzem z którym walczę.
-Nie obchodzi mnie to! – warknął i ruszył lalką do ataku.
Lalka zaczęła wirować, wystawiając przy tym szeroko miecze. Mimo jej szybkości parowałem wszystkie ataki. Lalka zatrzymała się i zaatakowała wszystkimi mieczami z góry. Zablokowałem atak, ale siłą wgniotła mnie w ziemię.
Nagle poczułem ból w lewym boku i odleciałem w bok. Miecz wypadł mi z rąk i gdzieś poleciał, a ja zatrzymałem się na ścianie. Gdy wyszedłem z dziury zobaczyłem drugą lalkę, przypominającą trochę krokodyla. Na plecach miała coś na kształt tarczy.
-Nie często spotykam kogoś, kto walczy ze mną na takim poziomie – powiedział Kankuro stając miedzy dwoma lalkami.
-I wzajemnie, ale chyba 3 na 1 to trochę nie fair.
-Takie życie. Jeśli chcesz możesz się poddać.
-Nie dzięki, wole wyrównać szanse – odparłem uśmiechając się pod maską. – Kage Bunshin no Jutsu!
W chmurze dymu pojawiło się kilka moich klonów, każdy był gotowy do walki.
-Co powiesz, że odwrócę rolę.
Tym razem było 9 na 3. Ruszyłem do ataku, w biegu podnosząc swój miecz. Zatrzymałem się, gdy lalka z czterema mieczami wzbiła się w powietrze i otworzyła szeroko paszczę. Nagle zaczęła się szybko obracać, a z jej ust wystrzeliwały senbony.
-„Nie jest dobrze” – pomyślałem i zacząłem odbijać igły.
Coraz więcej senbonów, było wbitych w podłogę wokół mnie. W końcu lalka przestała atakować i zleciała w dół. Wbiłem miecz w ziemię i oparłem się o niego. Rozejrzałem się wokół, całe podłoże było w senbonach. Zacząłem szukać Kankuro, ale nigdzie go nie było.
Nagle tarcza na plecach lalki się otworzyły, a ze środka wyszedł mój przeciwnik.
-Jeszcze żyjesz – powiedział zaskoczony.
-Niezła rozgrzewka, ale może to skończymy?
Złożyłem kilka pieczęci i zacząłem koncentrować duże ilości chakry.
-Katon: Ryk Smoka!
Ognisty promień, poleciał prosto w stronę Kankuro i jego lalek. Nastąpiła silne eksplozja. Dym wypełnił całe pomieszczenie, ale dość szybko się ulotnił. Okazało się, ze zrobiłem w ścianie dość dużą dziurę.
Kankuro leżał nieprzytomny na dworze. Był nieźle poparzony, ale nie powinno być tak źle. Po jego lalkach został tylko proch.
-Wygrywa Hao Masaki!
Ogłosił Hatake i od razu udałem się na widownię.
-Nie chce mi się wierzyć, że to zwykłe genin – usłyszałem głos swojej siostry.
-Też mam takie wrażenie – dodał Sasuke. – Nie znam genina, który jednym jutsu pokonał kogoś i zrobił takie zniszczenia.
-Następne walka. Fu kontra Hinata Hyuga.
Na arenie naprzeciw siebie stanęła zielonowłosa geninka z Wodospadu i dziewczyna z rodu Hyuga z Konohy. A tej całej Fu wyczuwałem coś dziwnego, jakąś anomalię chakry.
-Start! – krzyk Hatake przerwał moje rozmyślania, na temat Fu.
Fu od razu wyrosły pomarańczowe skrzydła, na których wzbiła się w powietrze, a Hinata przyjęła postawę do walki stylem swojego klanu.
-Futon: Podmuch!
Fu wydmuchnęła w dół silną fale powietrza. Była bardzo silna jak na wykonani przez genina.
-Kaiten! – krzyknęła Hinata, zaczynając się szybko obracać. Wokół niej pojawiła się niebieska kopuła, która ją obroniła.
Gdy się zatrzymała, zaczęła szukać swojej przeciwniczki, która była za jej plecami w powietrzu. Fu zaczęła lecieć w jej stronę, ale, gdy była blisko, Hinata odwróciła się i zaczęła w nią uderzać palcami. Przy każdym uderzeniu było widać małą falę chakry, a na twarzy zielonowłosej pojawił się grymas bólu.
Naliczyłem 64 uderzenia, po czym Fu upadła na ziemię. Hinata rozluźniła się. Kakashi już chciał ogłosić koniec walki, ale Fu nagle się ożywiła i podcięła Hyuge. Następnie mocnym kopnięciem w brzuch posłała ją na ścianę.
-J…jak. Zabloko…wałam twoje tenketsu. Nie powinnaś się ruszać – powiedziała ciężko oddychając.
Fu tylko się uśmiechnęła. Przez chwilę widziałem jak jej oczy staja się czerwone, po czym ten kolor znika.
-„Jinchuuriki?” – spytałem sam siebie.
-„Teraz to czuję. Tutaj jest trzech jinchuuriki” – powiedziała Rei, co mnie zaskoczyło.
-„Trzech?”
-„Tak. Teraz ich wyczuwam, wcześniej coś mnie blokowało. Gara ma w sobie Ichibiego, Fu ma Nanabiego, a Suzuko Kyubiego.”
-„Ciekawe jak Kyubi znalazł się w Suzuko?”
-„O to musisz się spytać Hokage.”
Przerwałem gadkę z Rei, gdy Fu trafiła z pięści w brzuch Hinaty. Ten cios kończył walkę.
-Wygrywa Fu – ogłosił Hatake. – Za chwilę zostanie wylosowana ostatnia walka.
Wszyscy z niecierpliwością patrzyli się na ekran. Tym razem zmieniała się tylko jedna pozycja, ponieważ było pewne, ze będzie walczyć Kabuto. Pech chciał, że padło na mnie.
-Kabuto Yakushi kontra Hao Masaki.
Musiałem zejść na dół po raz drugi. Kabuto już tam stał. Siwe włosy, okulary niby niczym się nie wyróżniał, ale coś mi w nim nie pasowało.
-Start!
Jego dłonie pokryła niebieska chakra i od razu ruszył do ataku. Chciał walczyć w zwarciu, więc mu na to pozwoliłem. Próbował trafić mnie w miejsce serca, ale parowałem jego ataki i od czasu do czasu kontrowałem.
W pewnym momencie zrobił salto nade mną. Jego głowa była milimetry od mojej. Czułem jego dłoń na moich plecach. Od razu zacząłem tracić czucie w całym ciele.
-Uszkodziłem ci kręgosłup swoją chakrą. Jeśli będziesz dalej walczyć, możesz dostać paraliżu – powiedział lekko szczęśliwy.
Z moich oczu biła wściekłość.
-Śmierdzisz – powiedziałem wstając. Na jego twarzy było zaskoczenie i zdezorientowanie. – Śmierdzisz wężami. Znam jedną osobę, która ma pakt z wężami.
Uderzyłem pięścią w otwartą dłoń. Moje dłonie zapłonęły.
-Wyśpiewasz mi wszystko o Orochimaru! – krzyknąłem rzucając się na niego.
W ciągu sekundy znalazłem się przy nim. Jednym ciosem wbiłem go ścianę, a drugim przebiłem przez nią. Kabuto odbił się kilka razy od ziemi i przeleciał przez kilka drzew. Zatrzymał się na dużym głazie. Upadł na ziemię, jeszcze żył.
-Gadaj, gdzie on jest!? – powiedziałem wściekły.
-To ty Naruto. Mogłem się domyśleć…
Przerwałem mu, naciskając stopą dość mocno na brzuch, gdzie trafiłem pięścią.
-Możesz mnie zabić, a i tak niczego się nie dowiesz – powiedział spluwając na mnie krwią.
-Zoba…czymy – odparłem i sięgnąłem po rękojeść miecza.
Wyciągnąłem go w górę, ostrze zapłonęło. Już miałem zaatakować, gdy poczułem nacisk na nadgarstku.
Obok mnie stał Kakashi.
-Wygrałeś, zostaw go – powiedział złowrogim głosem.
-Chcesz ratować szczura? – spytałem chamsko.
-Musi zostać przesłuchany.
-Właśnie to robię, puść mnie!
Wyrwałem się z jego uścisku i szybko opuściłem miecz. Nastąpiła eksplozja, która odrzuciła ode mnie Hatake. Drzewa z okolic zostały wyrwane, a w miejscu gdzie leżał Kabuto powstał krater.
Po słudze gada nie było śladu. Zacząłem się rozglądać za nim. Przed dziurą w ścianie przez którą wyleciał Kabuto stał Yondaime właśnie z nim na barku. Nasze spojrzenia się spotkały. Gdyby to było możliwe dwa pioruny zderzyły by się gdzieś po środku drogi miedzy nami.
-Schowaj miecz, albo zostaniesz zdyskwalifikowany  - powiedział Hokage.
Prychnąłem w odpowiedzi, ale zrobiłem to. Yondaime przekazał Kakashiemu szpiega, a wszyscy wygrani mieli zebrać się na arenie. Na arenie stało 10 geninów.
-Gara Sabaku, Rei Kusei, Temari Sabaku, Fu, Sasuke Uchiha, Shino Aburame, Shikamaru Nara, Suzuko Namikaze, Hao Masaki i Kiba Inuzuka. Przeszliście drugi etap. Walki finałowe odbędą się za miesiąc na arenie wioski. Więcej informacji dowiecie się jutro. O godzinie 19 przyjdźcie do mojego gabinetu – powiedział Yondaime i zniknął.

Zapewne poszedł przesłuchiwać Kabuto.

czwartek, 2 czerwca 2016

Naruto - smoczy pustelnik - 29.

Cóż, rozdział chciałem dać wczoraj do południa, ale się nie wyrobiłem. W południe wyjechaliśmy na mecz do Gdańska i dlatego rozdział dopiero teraz.
Z okazji wczorajszego dnia dziećka, chcę życzyć wszystkim dzieciom wszystkiego najlepszego. Obyście mieli to co sobie zechecie. 

Rozdział 29.
----Naruto----
Gdy dostaliśmy kule przed Lasem Śmierci wszyscy musieli rozejść się do jednej z kilkunastu bram. Sama kula była pomarańczowa i świeciła, była dość dziwna, można się było w nią patrzeć i nie znudziło by się to tak szybko.
Gdy bramy otworzyły się, ocknąłem się i schowałem kulę. Od teraz miałem 4 dni do dotarcia do wieży.  Zaraz po przekroczeniu granicy Lasu, zobaczyłem wielkie owady i robaki. Wieża stała na samym środku lasu, a ja widziałem tylko jej czubek.
-Może będzie ciekawie – powiedziałem z lekką nadzieją w głosie.
Wskoczyłem na drzewa, aby lepiej cos widzieć. Od razu zauważyłem wielką stonogę, która była przyczepiona do pnia drzewa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie rzuciła się na mnie. Zrobiłem unik zeskakując na ziemię, a ona od razu powtórzyła atak.
-Katon: Ognista Kula!
Robal spłonął żywcem, zostawiając po sobie kupkę prochu.
Ruszyłem dalej , ty razem biegnąc po ziemi, aby nie rzucać się w oczy.
W południe zatrzymałem się na krótką przerwę. Zjadłem kanapkę i usiadłem na czubku drzewa. Spojrzałem na czubek wierzy, na samej górze był punkt obserwacyjny, na którym ktoś stał. Odbijające się światło upewniło mnie, że patrzy się na mnie. Uśmiechnąłem się i machnąłem ręką, po czym zeskoczyłem na ziemię i ruszyłem dalej.
Do końca dnia miałem spokój. Biegnąć swoim tempem pokonałem połowę drogi do wieży. Po drodze spotkałem kilka owadów, ale te nie były agresywne.
Gdy wyszedłem na polanę zobaczyłem wielkie drzewo. Podszedłem bliżej, aby mu się przyjrzeć.  Było idealnym schronieniem przed atakiem, pod nim była mała jaskinia stworzona z jego korzeni, które miały z metr średnicy. Wejście było tylko z jednej strony, wiec nikt by mnie zaszedł od tyłu.
Nazbierałem trochę chrustu i rozpaliłem ognisko przed drzewem. Wysłałem kilka klonów na zwiad, a sam usiadłem przy ogniu. Było strasznie cicho, co mnie niepokoiło. Po kilkunastu minutach większość klonów zniknęła, kończąc zwiad.
Jeden z klonów przyniósł mi kilka ryb, więc od razu zająłem się robieniem kolacji. Zajęło mi to kilka minut, ale sam zapach wynagrodził trud. Gdy skończyłem jeść, ziemią zatrzęsło. Od razu się zerwałem i zacząłem się rozglądać. Na zachód ode mnie zauważyłem wielki obłok dymu.
Od razu tam ruszyłem. Wskoczyłem na drzewo, aby mieć lepszy widok. Po dotarciu zobaczyłem Team mojej siostry i wielkiego węża z jakimś gościem na łbie. Była to nie duża polana przy rzece.  Kucnąłem na gałęzi, w koronie drzewa i obserwowałem rozwój sytuacji.
Wąż ruszył do ataku, Z wielką szybkością porozrzucał cały Team 7 Konohy.  Sasuke uderzył dość mocno plecami w drzewo, a z jego ust wystrzeliła odrobina krwi. Suzuko i Sakura miały lepiej, odbiły się kilka razy od ziemi i zatrzymały na jakiś krzakach. Gdy wąż był bliżej mnie rozpoznałem gościa na jego głowie.
-Orochimaru! – krzyknąłem zeskakując na ziemię
Zaskoczyła go moja obecność, a na jego twarzy przez chwilę było zdezorientowane. Spojrzałem na Suzuko i Sakure, które podnosiły Sasuke i uciekały w las.
-Znowu się spotykamy! – powiedziałem donośnym głosem.
-Kim jesteś? -  wysyczał wytykając język.
Jednym ruchem zdarłem maskę i chustkę. Puściłem je, a wiatr porwał je gdzieś w siną dal.
-Zapłacisz mi za wszystko! – krzyknąłem uderzając pięścią w otwartą dłoń.
Z moich dłoni buchnąłem płomień. Zgiąłem nogi w kolanach i wyskoczyłem wysoko w powietrze w kierunku Orochimaru. Nagle wąż podniósł łeb i otworzył paszczę, a ja leciałem prosto w jej kierunku.
Złożyłem szybko kilka pieczęci i wydmuchnąłem potężną falę ognia prosto w jego pysk. Wąż zaczął się palić od środka, jego łeb odpadł od reszty ciała i upadł na ziemi. Orochimaru zdążył zeskoczyć ze swojego pupilka tuż przed jego śmiercią.
-Jaki narwany – zaśmiał się.
-Chodź tu! – krzyknąłem rzucając się do niego.
Prawie go trafiłem z Ognistej Pięści, ale zdążył zrobić unik i trafiłem w ziemię. Nastąpił wybuch, który wzniecił w powietrze tumany kurzu. W miejsce, gdzie uderzyłem powstał krater o średnicy około 2 m i głębokości około metra. Trawa wokół mnie była spalona, a po tym gadzie nie było śladu.
-Wybacz, ale nie mam czasu – powiedział cicho, ale i tak go słyszałem.
-Uciekł – powiedziałem cicho zaciskając mocno pięści.
Stałem tak chwile w tym kraterze uspokajając się. Gdy w końcu się pozbierałem wyciągnąłem z kabury maskę i chustkę. Ubrałem się w nie i wskoczyłem na czubek drzewa. Zacząłem biec w kierunku wieży, rozglądając się za Drużyną 7 z Konohy.
-Czego on od nich chciał? – pytałem sam siebie.
W pewnym momencie zobaczyłem jakiś dzieciaków leżących na ziemi. Nic nie myśląc zeskoczyłem do nich. Byli nieźle poobijani. Mieli mnóstwo siniaków i ran. W dodatku wszyscy mieli ślady po ukąszeniach. Podszedłem do jednego chłopaka. Miał długie ciemne włosy i białe oczy bez tęczówek. Jego ubranie było podarte, na czole miał opaskę Liścia.
Spojrzałem na resztę, drugi chłopak miał czarne włosy w kształcie grzyba i zielony kombinezon. Obok niego leżały pomarańczowe ciężarki, lewą rękę miał nie naturalnie wykręconą. Dziewczyna miała krótkie brązowe włosy związane w dwa małe koki. Na sobie miała rozdartą różową bluzkę i ciemne spodnie. Wokół niej leżało mnóstwo porozrzucanej broni.
Gdy poczułem jak ktoś mnie chwyta za bluzkę odwróciłem się.
-Co tu się stało?
-Zaatakował… nas. Miał wielkiego…. Węża.
-„Orochimaru.”
-Szukał Sharingana…. i Kyuubiego.
-„Sharingan i Kyubi”
-Leż i już nic nie mów.
Gdy wyczułem kilka źródeł chakry, które szybko się zbliżały, ruszyłem biegiem do wieży. Wskoczyłem na drzewa, aby biec szybciej. Z każdym moi odbiciem, na gałęzi zostawało wgniecenie mojego buta. Nigdzie nie widziałem siostry, ani nie wyczuwałem jej chakry.
Nagle poczułem silną żądze mordu. Powietrze stało się ciężkie, a ten poziom chakry był wyczuwalny nawet dla genina. Przez las przeszedł głośny, złowrogi ryk, płosząc wszystkie zwierzęta i zapewne geninów.
Od razu skręciłem w jego kierunku. Dotarcie zajęło mi kilka minut. Usadowiłem się po raz kolejny w koronie drzew. Na polanie były dwie grupy geninów.
Pierwszą osoba, którą rozpoznałem, była Suzuko otoczona pomarańczową chakrą, z tyłu miała dwa ogony stworzone z tej energii. Miała sporo ran na ciele, ale szybko się goiły, nie zostawiając po sobie śladu. W ręce miała kunaia, skierowanego na wrogów. Za nią leżał nie przytomny Sasuke, a Sakura kucała za nim i  trzymała jego głowę na swoich nogach.
Po drugiej stronie stał Gara otoczony swoim piaskiem. Na twarzy miał szaleńczy uśmiech. Za nim stało jego rodzeństwo, które było przerażone zaistniałą sytuacją. Obok Temari na ziemi leżał duży wachlarz z trzema kropkami, a brat Gary leżał oparty o drzewo i trzymał się jedną ręką za brzuch.
-Jinchuuriki – szepnąłem do siebie. – Więc Orochimaru chciał jej i Sasuke. Pytanie tylko po co?
-Więc z ciebie też zrobili broń – powiedział Gara, patrząc na Suzuko.
-„Też?” – spytałem sam siebie.
-„W jego ciele wyczuwam biju” – poinformowała mnie Rei.
-Pięknie, dwóch wkurzonych jinchuuriki – powiedziałem cicho.
-„Ciekawe jak to się stało, że twoja siostra jest jinchuuriki?”
-„Pewnie kolejny głupi pomysł Yondaime.”
Nie wyobrażałem sobie walki dwóch nosicieli biju pod czas Egzaminu, tym bardziej, ze grasuje tu gdzieś Orochimaru. Zbyt wielu ludzi mogłoby ucierpieć.
 Nagle wiatr zerwał się, porywając w górę mnóstwo liści i piasku. Gara zasłonił się falą piasku, znikając wszystkim z oczu. Gdy jego zasłona zniknęła, jego już tam nie było.
-Piaskowe Pociski!
Gara znalazł się wysoko w powietrzu. Stał na piasku z rękoma wyprostowanymi w stronę Suzuko. Z jego tykwy wyleciało jeszcze więcej piasku i przyjęło formę małych kulek, które z dużą prędkością zaczęły lecieć w dół.
-Futon: - Wielki Podmuch.
Jutsu Suzuko wzmocnione chakrą biju odbiło wszystkie pociski, uderzając przy tym Gare. Przez chwilę chłopak spadał w dół, ale jego piasek go złapał.
-Pustynny Pogrzeb!
Moja siostrę zaczął oplatać piasek z każdej ze stron. Po jej zachowaniu i mimice poznałem, że nie wie co się dzieję. Gdy było widać jej tylko głowę, ktoś rzucił kunaia z wybuchową notką w stronę Gary. Wybuch zdezorientował go, przez co stracił kontrole nad jutsu,  a tym kto rzucił bronią był  Sasuke, który klęczał kawałek za moja siostrą.
Nagła fala chakry od Suzuko rozwiała cały piasek, a wszystkich ukazała się ona z trzema ogonami.
-„Powstrzymaj ich. W takim tempie ona zginie od tej chakry i zniszczą kawał wioski.”
Już miałem zeskoczyć w dół, gdy sytuacja się trochę uspokoiła. Gara zszedł na ziemię i stanął naprzeciw drużynie 7. Jego piasek zaczął wracać do pojemnika na jego plecach.
-Dokończymy to, bez niepotrzebnej widowni – powiedział groźnym tonem, patrząc się w moją stronę.
Wszyscy spojrzeli w tym samym kierunku co Gara. Moja siostra uspokoiła się i wyprostowała, ale nadal była otoczona chakrą. Nagle z mojej lewej pojawiła się piaskowa strzała. Wyskoczyłem z ukrycia i robiąc salto wylądowałem miedzy Suzuko, a Garą.
-Czego tu szukasz? – warknęła na mnie siostra.
Jej głos był lekko ochrypnięty i przesiąknięty wściekłością. Przyjęła postawę do ataku, a ja dalej stałem sobie spokojnie między dwójka jinchuuriki.
-Niczego. Waszą chakrę czuć z daleka. Jeszcze trochę i zaroi się tu od joninów z Konohy, zapewne z Hokage na czele.
-Co ty gadasz? – powiedziała Temari.
-Radzę się wam uspokoić, to nie jest dobre miejsce na waszą walkę.
-Spieprzaj! – krzyknął Gara i zaatakował mnie piaskiem.
Spojrzałem szybko na niego. Jego oczy się zmieniły. Stały się czarne z żółtą źrenicą.  Jestem dość dobrym sensorem, więc potrafiłem dokładnie wyczuć u kogoś poziom chakry. U niego poziom energii wzrósł kilkukrotnie w ciągu sekundy.
Gdy piasek był blisko mnie skoczyłem do góry i stanąłem na nim, jednocześnie kucając. Zacząłem wyczuwać kilka silnych źródeł chakry.
-Wyczuwasz ich? – spytałem.
Gara zatrzymał atak i zastygł w bezruchu.
-Jakiś kilometr stąd jest prawdopodobnie oddział Anbu. Jest sześć źródeł chakry, a oddział składa się z pięciu członków, wiec zapewne idzie tu Hokage.
-Gara – powiedziała Temari, wstając z ziemi. – Nie taki jest plan. Słyszysz?
-Wiem – odparł opryskliwie.
Piasek zaczął się cofać. Część oddzieliła się i podniosła Kankuro z ziemi. Po chwili zniknęli za drzewami. Odwróciłem się w stronę Teamu z Konohy. Chakra otaczająca Suzuko zniknęła, a ona sama zaczęła opadać na ziemię.
Przed upadkiem uchronił ją Sasuke, który złapał ją w ostatniej chwili. W tym momencie na polanie pojawił się Yondaime z oddziałem Anbu jako eskortą.

-Co tu się stało?! – krzyknął Hokage dobiegając do Suzuko.
-„Troskliwy ojczulek” – powiedziałem w myślach z odrazą.
Członkowie Anbu otoczyli mnie i czekali na sygnał od Yondaime. Ten na razie zajmował się cuceniem nieprzytomnej.
-Zaatakowała nas Suna – powiedział Sasuke, zwracając na sobie uwagę Hokage.
-A on? – spytał patrząc na mnie.
-Obserwował nas – odparła Sakura, podchodząc bliżej.
Olałem ich i minąłem oddział Anbu. Gdy zrobiłem kilka kroków kapitan oddziału złapał mnie za ramię.
-Mam wrażenie, że wiesz co, a raczej kto spowodował wybuch kawałek stąd? – spytał patrząc mi w oczy.
Czułem jak jego energia się pobudza, jego uścisk był mocny, a głos poważny. Był gotowy do natychmiastowego ataku. Pozostała czwórka z oddziału zacisnęła krąg, zmniejszając moje pole ruchu. Przez cały czas patrzyliśmy sobie w oczy.
-Jaką masz naturę chakry? – zapytał znowu kapitan oddziału.
-Katon – odparłem po chwili.
-Pójdziesz z nami. Jesteś podejrzany o…
-To nie mnie powinniście podejrzewać.
-Co masz na myśli? – spytał Hokage.
-W wiosce jest Orochimaru…
Na początku wszyscy doznali szoku, ale szybko go ukryli.
Po kilkunastu minutach puścili mnie. Team 7 przez ten czas doszedł do siebie i opowiedział wszystko Yondaime.  Na szczęście nie zostałem rozpoznany, na to jest jeszcze za wcześnie. Gdy widziałem jak Hokage boi się o Suzuko coś mnie zabolało. To dziwne uczucie trwało krótką chwilę, po czym zignorowałem je.
Do wieży dotarłem w nocy. Przez całą drogę myślałem o Orochimaru. Jego pobyt może mi tu poważnie zaszkodzić, tym bardziej, że wie o mnie. Będę musiał uważać, a pewno ma tu swoich szpiegów.
Wieża była wysoka i to sporo. Okna były zabezpieczone mocnymi kratami. Drzwi były solidne wykonane z drewna, w których było małe okrągłe zagłębienie na środku łączenia się drzwi. Na dole budynku było dużo rys, wgnieceń i śladów po wielkich pazurach, zapewne od okolicznych potworów. Wyciągnąłem kulę i patrzyłem się to na nią to na zagłębienie.
Nie wiele myśląc włożyłem ją do otworu w drzwiach i odsunąłem się do tyłu. Kula zaczęła świecić jasnym światłem, oślepiając mnie. Odruchowo zasłoniłem oczy ręką. Gdy blask zniknął drzwi były otwarte na rozszerz.
Wszedłem do środka, a one zamknęły się z hukiem. Przede mną był szeroki hol. Po jego bokach były schody prowadzące gdzieś w górę. Szedłem dalej oglądając się, będąc jednocześnie przygotowany na jakiś atak.
Wyszedłem na wielką salę, zapewne arenę. Na samym jej końcu był wielki posąg buddy, a pod nim długie biurko z krzesłami. Po bokach ścian były trybuny. Wszędzie panowała cisza.
-Witaj – usłyszałem za sobą.
Obejrzałem się i ujrzałem jonina Konohy. Miał na sobie standardowy strój wioski, czyli ciemne spodnie, bluzę i bezrękawnik na niej. Na twarzy miał maskę, a hitai-ate ( poprawcie mnie jeśli jest źle d.aut) służyła mu do zasłaniania lewego oka. Jego siwe włosy stały wysoko w górę.
-Hatake… Kakashi – odparłem patrząc mu w oczy.
-Tak to ja, a ty zapewne jesteś ze Świątyni Smoka? – spytał na co skinąłem mu głową. – Hokage-sama mówił mi, że jesteś wyjątkiem w tegorocznym Egzaminie – nic nie odpowiedziałem. Stałem i patrzyłem się na niego oczekując wyjaśnień. – Dotarłeś do wieży mieszcząc się w czasie, dlatego przechodzisz dalej. Jako, że inni maja jeszcze trochę czasu, możesz udać się do baru na piętrze, lub do któregoś pokoju na odpoczynek, przed kolejnym etapem.
-Będziemy walczyć? – bardziej stwierdziłem rozglądając się po Sali.

-Tak, jeśli będzie was za dużo to tak. Chodź zaprowadzę cię.