czwartek, 29 października 2015

Naruto - smoczy pustelnik -3.

Rozdział 3.
----Naruto-----
Byłem strasznie podekscytowany, mimo złej pogody. Od rana padał, a raczej sypał śnieg, że wszyscy siedzieli w środku świątyni.  Od rana byłem pobudzony, nie mogłem się doczekać jutrzejszego dnia. Wczoraj się dowiedziałem, że jutro ruszę na pierwszą misję razem z Keisuke. Plecak spakowałem od razu.
Niestety czas mijał nie ubłaganie wolno. Z pomocą przyszedł Takashi, fundując mi ostry trening.
Najpierw godzinna rozgrzewka plus rozciąganie. Potem Dwie godziny machania mieczami i włóczniami w drewnianą kukłę, która potem nadawała się tylko na ognisko. Gdy to skończyłem Takashi kazał mi strzelać z łuku. Ledwo trzymałem łuk w dłoniach, a co dopiero mówić o strzelaniu, na 10 strzał trafiłem tylko raz w tarczę i to ledwo.
Gdyby ktoś to zobaczył, był bym pośmiewiskiem przez dobry tydzień, a Keisuke wypominał by mi to przez miesiąc. Już słyszę jego słowa „ Najlepszy strzelec w świątyni, trafił tylko raz.”   Miesiąc po tym jak, Rei mi się objawiła zostałem nazwany najlepszym strzelcem w Świątyni. Według Takashiego, mam najlepsze oko ze wszystkich.
W końcu wieczorem,  mogłem spokojnie odpocząć. Pod prysznicem siedziałem z pół godziny. Potem wziąłem książkę z półki i usiadłem w oknie. Książka opowiadała o przygodach dziewczyny z wielkiej wioski. Nazywała się Suzuko i pochodziła z dwóch wielkich rodów. Opowieść była ciekawa i wciągająca. Została napisana przez jakiegoś Jiraye, choć to imię nic mi nie mówiło.
Jedynie co mnie dziwiło, to to, że imię dziewczyny z książki i mojej siostry są takie same.  Przez chwilę myślałem, że ma imię z tej książki, ale porzuciłem tą myśl.
Po przeczytaniu kilka rozdziałów, spojrzałem na księżyc. Była pełnia, a na niebie nie było żadnej chmury.  Światło księżyca, oświetlało góry, które wyglądały pięknie. Zeskoczyłem z futryny i odłożyłem książkę. Podszedłem do szuflady biurka i ją otworzyłem.  Poszperałem  trochę w niej i sięgnąłem blok z kartkami i ołówek.  Usiadłem z powrotem  w oknie i zacząłem szkicować  Góry.
Lubiłem to robić i robiłem to często. Pod łóżkiem trzymam z 20 kartek, na każdej jest coś narysowane. Najczęściej jest to jakiś niezwykły widok, który mnie zachwycił. Dla kogoś starszego pewnie jest to głupie i dziecinne, ale w końcu jestem dzieckiem i mam to gdzieś.
Po kilkunastu minutach skończyłem szkicować. Zeskoczyłem z framugi  i podszedłem do łóżka. Wyciągnąłem z niego teczkę i włożyłem do niej kolejny rysunek.  W świątyni panowała cisza, co oznaczało, że pewnie wszyscy śpią. 
-„Masz niezłą rękę do rysowania” – powiedziała Rei.
-„Dzięki” – odparłem kładąc się do łóżka. –„Mówiłaś coś?” – spytałem, gdy usłyszałem ciche markotanie w głowie.
-„Pyta…łam, czy zech…ciałbyś zrobić mi por….tret” – wyjąkała jakby była zawstydzona.
-„Mogę spróbować, ale jeszcze nigdy nie rysowałem kogoś.”
-„Liczą się chęci. A po za tym to będzie mój pierwszy.”
-„Więc po misji ci zrobię.”
-„Dziękuję!” – krzyknęła wyraźnie szczęśliwa. –„Dobranoc.”
-„Dobranoc” – odparłem, a moje myśli skierowały się na temat rysunku smoka. Byłem ciekaw jak mi wyjdzie.

-NARUTO!! – przez krzyk i walenie do drzwi, zerwałem się i spadłem z łóżka.
Podbiegłem do drzwi i je otworzyłem. Przede mną stał wściekły Keisuke.
-C…co?
-CO!? Czekam pół godziny, aż zjawisz się i wyruszymy na misję!
-Misj…ę? Misja! – krzyknąłem wszystko sobie przypominając. – Kuso! Już idę.
Zamknąłem mu drzwi przed nosem i rzuciłem się po ubrania i do łazienki. Po kilku minutach wybiegłem z niej, chwyciłem plecak i wyskoczyłem przez okno. Keisuke akurat wychodził ze świątyni, kiedy wylądowałem obok niego. Nie zrobiło to żadnego wrażenia na nim.
-Możemy już ruszać? – spytał ze złośliwym uśmiechem.
-Możemy – odparłem spokojnie. – Więc co mamy dokładnie zrobić?
-Roznieść  zaproszenia do przywódców pozostałych świątyń na co roczne spotkanie.
-Czeka nas długa droga.
-Przyzwyczajaj się.
Gdy tylko zeszliśmy z gór, zwolniliśmy. Nie musieliśmy się spieszyć, tutaj nie zaatakuje nas nagła śnieżyca. Mieliśmy na sobie zwykłe czarne płaszcze. To, że je wzięliśmy było złym pomysłem, ponieważ było strasznie gorąco.
-Nie no. Nie wytrzymam dłużej w tym – powiedział zdejmując z siebie płaszcz.
-Narzekasz już od godziny. Mógłbyś w końcu się przymknąć.
-Ale jest gorąco.
-Mi też jest gorąco!
-A tak w ogóle to ile jest tych światyń.
-Każdy kraj ma swoją świątynię, oraz kilka innych. Musimy roznieść 13 zaproszeń.
-To nam zajmie z miesiąc.
-O ile nie dwa miesiące.
-Jeny!
Wieczorem zatrzymaliśmy się na jakiejś polanie i rozbiliśmy obóz. Rozpaliłem ognisko, a Keisuke poszedł złapać kilka ryb w rzece niedaleko naszego obozu. Gdy go nie było wyjąłem czysty zwój z plecaka, farbę i pędzel.
Zacząłem ćwiczyć pieczętowanie rzeczy w zwoju. Starałem się robić to precyzyjnie, ponieważ inaczej przedmiot nie zostanie zapieczętowany. Gdy kończyłem pieczęć, Keisuke wystraszył mnie martwą rybą, przez co wszystko poszło na marne
-KEISUKE!
-Co? – spytał niewinnie, bardziej mnie denerwując.
-Przez ciebie musze zaczynać od nowa.
-Oi. Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi.
-ZABIJE… - zacząłem krzyczeć, ale przerwałem. –Czujesz? – spytałem, wciągając powietrze nosem.
-Co?
-Ktoś tam jest.
-Chyba zapach ryb uszkodził ci mózg.
Odskoczyłem na bok, a w miejsce gdzie stałem wbił się shuriken. Z krzaków wyszły dwie osoby, a z drugiej strony polany wyszły cztery.
-Bandyci? – spytałem Keisuke
-Zapewne.
Szybko chwyciłem łuk i strzały, nim jednak wycelowałem, miałem ostrze przy gardle.
-Rzuć to chłopczyku – usłyszałem damski głos tuż przy moim uchu.
Spojrzałem na Keisuke, był przygnieciony przez jakiegoś typa do ziemi. Podniósł głowę i spojrzeliśmy sobie w oczy, pokiwał lekko przecząco głową, a ja dałem spokój z próbą ataku.
Zostaliśmy przywiązani do drzewa po przeciwnych stronach. Ja miałem widok na to co robią bandyci z moimi rzeczami. Oprócz jednej kobiety wszyscy byli zamaskowani, przez chusty i maski. Jeden jedynie miał odkrytą klatkę piersiową i pokazywał swoje mięśnie. To był ten, który obezwładnił Keisuke.
-Zostaw to, to moje! – krzyknąłem do jakiejś kobiety, która otworzyła moją teczkę z rysunkami.
-Ty to zrobiłeś? Masz niezłą rękę, wezmę je, sprzedam je sobie.
-Nie masz prawa!
-Jaki wyszczekany – powiedział jakiś meżczyzna.
-Naruto, uspokój się – szepnął Keisuke. – Jeśli mamy przeżyć to nie możemy robić czegoś takiego.
-Co mam robić?
-Opisz mi ich.
-Dwóch wygląda na bliźniaków, mają taką samą posturę. Sterczące brązowe włosy i chyba zielone oczy. Jak dla mnie walczą głównie Taijutsu. Podobnie jak ta kupa mięśni, która cię obezwładniła. Nie wygląda na zbyt mądrego, aby posługiwać się jutsu. Czwarty mężczyzna wydaję mi się jakiś dziwny. Cały czas stoi i patrzy się w jeden punkt. Ręce ma założone na piersi. Kapitanem chyba jest ta kobieta, ciągle na nich coś krzyczy po cichu i wymachuje rękoma.
-Dobrze, gdzie jest nasza broń.
-Jest oparta o pieniek przy ognisku. Widzę tam łuk, kilka strzał oraz jeden miecz.
-Dasz radę się uwolnić?
-Tak, jeśli mam zwrócić na sobie ich uwagę.
-Nie rób tego. Powiedz, kiedy będą się na nas patrzeć
-Wątpię, aby to zauważali, jest ciemno.
Czułem jak Keisuke zaczyna się szarpać, co jakiś czas jakiś kawałek sznura wbijał mi się w ciało, przez to, że Keisuke się szarpał. W końcu po paru minutach czułem jak jestem wolny.
-Kiedy policzę do trzech, wskocz na drzewo, okrąż polankę, a ja odwrócę ich uwagę. Raz, dwa… TRZY!
Za nim się spojrzeli wskoczyłem na drzewo i ukryłem się w konarze. Bandyci od razu ruszyli biegiem za Keisuke, a ja ruszyłem po broń.  Kiedy chwyciłem łuk i strzały, zobaczyłem jak jeden facet stoi przed mną i trzyma miecz. To był ten, który patrzył się w przestrzeń. Odskoczyłem nim ostrze wbiło się tam gdzie stałem.
-Jestem Hao, jinchuuriki  Trzyogoniastego. Mój demon, mówi, że w tobie jest coś dziwnego.
-Czuję twoje biju, ale wybacz nie mam czasu na zabawy – odparłem celując  w serce.
Byłem pewny, że nie ma osoby, która zatrzyma wystrzeloną strzałę z jakiś 5 metrów. Bandyta zablokował ją mieczem.  Byłem zaskoczony.
-Dobrze strzelasz, ale…
Wtedy na polanę wybiegł Keisuke, a za nim pozostała czwórka z bandy.
-Kuso – warknąłem celując jeszcze raz.
-Jestem najszybszym…
Tym razem miecz pękł od strzały, która przeszła na wylot przez jego ciało i trafiła jeszcze kobietę w szyję. Skoczyłem w bok, robiąc salto i wycelowałem kolejną.
-Padnij! – krzyknąłem, a Keisuke, od razu to zrobił.
Wystrzeliłem trzy strzały, przyszpilając ich do drzew. Podszedłem bliżej i pomogłem wstać Keisuke.
-Co z nimi robimy?
-Zasady świątyni każą nam ich zostawić – powiedział Keisuke, choć spodziewałem się innej odpowiedzi.
Skinąłem mu głową i podszedłem do martwego ciała kobiety. Przeszukałem jej torbę i wyciągnąłem plik kartek. Spojrzałem na jej ciało z lekkim obrzydzeniem i odszedłem.
Pozostała trójka, cały czas próbowała się uwolnić, ale strzały wbiły się głęboko w drzewa. Wzięliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy. Po takim zajściu, nie chciało nam się spać.
-Ej Keisuke – powiedziałem cicho.
-Co?
-Czy. Dobrze zrobiłem…
-Zabijając ich?
-Yhym.
-Według mnie tak. Kto wie co by z nami zrobili.
-Ale zasady…
-Zasady świątyni – powiedział przedłużając słowa i popadł w zamyślenie. -Powiem ci tak, jest kilka nie pisanych zasad. Jedna brzmi, czego oczy nie widzą temu sercu nie żal.
-Co to znaczy?
-Że nic się nie stanie, jeśli nie będziesz o tym krzyczał na całą świątynię.
-Rozumiem.
Zatrzymaliśmy się dopiero następnego dnia w małej wiosce. Zostaliśmy tam na noc i rano ruszyliśmy dalej. Do pierwszej świątyni dotarliśmy tydzień, po opuszczenia naszego domu. Była to świątynia kraju ognia, była wykuta w wielkim klifie, nad wejściem był znak Kraju Ognia. Podeszliśmy do wrót i stanęliśmy przed nimi.
-Pamiętaj, nic nie mów niepytany i opuszczamy ją jak najszybciej się da – powiedział Keisuke i uderzył w drzwi metalowa obręczą, przyczepioną do nich.
O nic nie pytałem, bo drzwi zaraz się otworzyły. Stał w nich starszy mężczyzna, ubrany w podobne szaty co u nas, tylko w inne kolory Był łysy, a na jego twarzy był nikły uśmiech.
-Witajcie w Świątyni Ognia.
-Witaj, jesteśmy ze Świątyni Smoka, w górach Mglistych. Przynosimy zaproszenie dla waszego przywódcy.
-Dziękuję, przekaże je od razu – powiedział odbierając kopertę z rąk Keisuke.
Po tym wyszliśmy, a wrota się zamknęły.
-To było dziwne – powiedziałem, gdy straciłem wrota z oczu.
-Świątynie nie przepadając zbytnio za sobą. Ciągła rywalizacja i te sprawy. Rozumiesz?
-Nie – odparłem i ruszyłem dalej.
-A tak w ogóle jak zniszczyłeś ten miecz, zwykłą strzałą?
-Normalnie. Tak jak przebiłem zbroję w świątyni.
-Przelałeś chakre do strzały?
-Ta.
-Chyba musze ci pogratulować. Takiego czegoś się nie spodziewałem.
-Tamten facet też.
Zaczęliśmy się śmiać. Potem zaczęliśmy rozmawiać na błahe tematy.
Równe dwa miesiące po naszym wyruszeniu z gór, byliśmy w ostatniej świątyni. Była to świątynia o dziwnej nazwie.
-Świątynia dziesięciu demonów – powiedział Keisuke pokazując mi na wrota.
-To jest świątynia? Mi to przypomina wioskę.
-To jest największa świątynia, ponieważ składa się z dziesięciu mniejszych, ale figuruje jako jedna, stąd się wzięła nazwa. Została zbudowana bardzo dawno temu na cześć biju, co jest dziwne.
-Bi…ju. Po co ktoś budował świątynie na ich cześć?
-Mnie się pytasz? Dobra chodź, tutaj spędzimy ze dwa dni, aby odpocząć i uzupełnić zapasy.
Keisuke zapukał tak jak we wszystkich świątyniach, czyli metalowym kółkiem powieszonym na drewnianych wrotach.
-Spodziewaliśmy się was – powiedział mnich, gdy weszliśmy na teren świątyni.
-Ską…? – chciałem zadać pytanie, ale cios z łokcia Keisuke mnie powstrzymał.
-Chodźcie zaprowadzę was do Misuo-sama.
-Coś nowego? Pierwszy raz ktoś mnie prowadzi do przywódcy.
Gdy szliśmy za naszym przewodnikiem wszyscy się za nami oglądali. Ci co cos robili przestawali, aby na nas spojrzeć. W końcu zeszliśmy z dziedzińca i weszliśmy do budynku. Po paru minutach chodzenia po korytarzach stanęliśmy przed jednymi drzwiami. Były stare, co można było poznać po stanie drewna, z którego je zrobiono.
Tutejszy mnich zapukał i wszedł do środka, a my za nim. Gabinet był mały i schludny. Była tu sofa, biurko jedna szafa i okno z, którego był ładny widok. Za biurkiem siedział starzec. Miał pełno zmarszczek na twarzy, a z tyłu głowy miał długi warkocz z siwych włosów. Siwa broda zasłaniała mu usta. O biurko była oparta drewniana laska.
-Witajcie – powiedział do nas. – Możesz odejść Kiroto.
-Tak – nasz przewodnik ukłonił się i wyszedł.
-Pewnie jesteście zdziwieni, że was zaprosiłem, jest to dość niecodzienne.  Może usiądziecie, a wszystko wam wyjaśnię.
Usiedliśmy na sofie i spojrzeliśmy sobie w oczy. Obaj byliśmy zdziwieni. Starzec wyciągnął z biurka jakiś zwój i rozwinął go.
-Od niedawna jesteśmy w posiadaniu tego zwoju – powiedział pokazując nam go.
Był na nim rysunek. Przedstawiał chłopaka na oko 7 lat. Miał sterczące blond włosy i niebieskie oczy. Na sobie miał czarny płaszcz na zewnątrz i bordowy w środku z motywami złotych płomieni. W tle był smok. Miał wielkie, złote ślepia i jasnobrązowe łuski. Jedna jego  łapa, była oparta na głazie obok chłopca.

-To jesteś ty Naruto Namikaze tu jest napisane twoje przeznaczenie.

3 komentarze:

  1. pierwszy!! notka zajebista. czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. Owooo! Genialnie leci leci leeeci!
    Podoba mi się scena z przeszyciem strzałą. Super.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    końcówka boska, choć zastanawia mnie czy Konoha poszukuje Naruto, a ten pomysł z tą strzałą świetny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń