czwartek, 26 listopada 2015

Naruto - smoczy pustelnik -8.

Rozdział 8.
------Naruto----
Bee prowadził mnie przez cała wyspę, w kierunku jej środka. Okolica nic się nie zmieniała, same dziwne drzewa bez liści i mnóstwo wielkich stworów, najróżniejszych rodzajów. Im głębiej w wyspę, tym panował gorszy półmrok. Mój przewodnik ciągle coś pisał w jakimś notatniku.
W pewnym momencie wyszliśmy na mała polanę, na której stał dom. Był jednopiętrowy, pomalowany na ciemną czerwień. Okna były zakratowane, aby nikt nie wchodził i nie wychodził przez nie. Z komina było widać dym, więc ktoś musiał w nim mieszkać. Z prawej strony domu był ogród, w którym były kwiaty we wszystkich kolorach.  Dalej były też jakieś drzewa owocowe.
-Choć to mój dom – powiedział do mnie Bee. – Mieszkam tu, gdy nie jestem na misji, albo nie jestem potrzebny w wiosce.
-Czemu mieszkasz sam na odludziu?
-Nie jestem sam, czasami jest tu moja drużyna.
-Dziwny jesteś.
-Ty też. Co taki dzieciak robi sam bez opieki w najniebezpieczniejszym miejscu w Kraju Błyskawic?
-Nie jestem sam – odparłem, a obok mnie pojawiła się Rei. –To jest Rei. Jest jakby to…
-Jestem Smokiem Światła – dodała kończąc moje zdanie.
Na sobie miała czarne spodnie z kaburą na kunaie przy prawej nodze, oraz ciemna koszulkę z napisami. Na plecach miała miecz podobny, który ma Naruto, tylko, że był biały.
-Smokiem? – spytał zdziwiony Bee.
-To jest trochę trudne do wyjaśnienia – powiedziałem drapiąc się z tyłu głowy.
-Więc to ją wyczuł Hachibi? – spytał siebie cicho, ale i tak to usłyszałem.
Nagle z za drzew wyskoczył wielki czarny goryl, który biegł na Killera. Gdy miał się na niego rzucić, jego stopa miała wylądować prosto na mnie. Gdy miałem już zostać zmiażdżony, goryl został odepchnięty. Spojrzałem na Bee, z jego pleców wyrosły dwie wielkie macki, które zaczęły z powrotem wchłaniać w jego ciało. Goryl spojrzał wściekle na Bee i odszedł, skąd przyszedł. Gdy się obejrzałem Rei już nie było.
-Daruj sobie – powiedział nagle.
-Co?
-Ja tu rządze.
-Mówisz do goryla?
-To mój kumpel, który ciągle próbuje mnie pokonać, aby stanąć na górze hierarchii.
-Dziwne.
-Na świecie jest dużo dziwnych rzeczy.
-Taa.
-Bee-sama! – za linii drzew znowu ktoś wybiegł.
Wyglądał na zwykłego chuunina wioski Chmury. Biało-czarny strój i opaska na czole. Kabura na broń przy lewej nodze, a na prawej miał pokrowiec na krótką katanę. W prawej ręce miał zwój.
-Wiadomość od Raikage-sama.
-Dziwne zaginięcia ludzi w osadach, przy granicy Kraju Błyskawic i Kraju Ognia. Misja rangi B, wymarsz wieczorem.
-Misja? – spytałem, gdy zwinął zwój i  oddał go shinobi swojej wioski, który po chwili ruszył biegiem do wioski.
-Tak. Chodź zaprowadzę cię do Brata. On zdecyduje co z tobą zrobić?
-Niby co ma ze mną zrobić? Nie należę do twojej wioski i nie mam takiego zamiaru.
- Więc lepiej zmień swoje zamiary. Jest kilka opcji. Zamknie cię za wkradnięcie się na wyspę, puści cię wolno, wywali przez okno albo nie będzie chciał cię widzieć i zrobisz co zechcesz. Jest jeszcze opcja, że zrobi z ciebie shinobi wioski.
-Która jest najbardziej prawdopodobna? –spytałem lekko przerażony.
-Albo cię wywali, albo nie będzie chciał widzieć. Choć gdy dowie się o tym kim jesteś może przyjmie cię do wioski.
-A jak się nie zgodzę?
-Pewnie wrzuci cię do paki.
-Rany, gdzie ona mnie zaprowadziła – powiedziałem cicho. – A miał być to tylko trening.
Nim się zorientowałem, schodziliśmy z wyspy na skalny brzeg. Staliśmy przed wejściem do kanionu. Był bardzo wysoki, a przejście była wąskie. W tle słyszałem jakiś wodospad. Gdy byliśmy przy wejściu do kanionu obejrzałem się za siebie.
-Gdzie ta wyspa? – powiedziałem zszokowany.
Nawet nie słyszałem plusku wody, a tak wielka wyspa zniknęła.
-Jest pod wodą. Tak naprawdę to wielki żółw, na którym jest życie.
Bee pociągnął mnie za bluzę. Ruszyłem za nim. Droga prowadziła w górę, z każdym krokiem byliśmy bliżej wyjścia na górę. Gdy tam dotarliśmy spodziewałem się ujrzeć otwarta przestrzeń pokrytą zielenią, a zamiast tego zobaczyłem pasmo gór, na których spoczywały budynki wioski.
Gdy szliśmy przez wioskę, wszyscy się za nami oglądali. Ich spojrzenia były dziwne, można powiedzieć, że traktowali nas jak powietrze.  Nito jakiegoś ciepłego spojrzenia czy uśmiechu, ani spojrzenia z pogardą.
-Czemu oni tak na nas patrzą? – spytałem rozglądając się.
-Nie lubią nowych, ani nie przepadają za jinchuuriki.
-Ja jestem nowy, a ty jesteś jinchuuriki. To, żeśmy się dobrali.
-Nie jest źle. Jest trochę osób, które zachowują się odwrotnie.
Weszliśmy do największego budynku, zrobionego praktycznie ze szkła. Gdy przeszliśmy przez drzwi zobaczyłem zwykłą recepcję, w której była jakaś kobieta. Skręciliśmy na prawo w kierunku schodów. Po paru minutach byliśmy przed drzwiami Raikage.
-Siema A! – krzyknął Bee, wpadając do gabinetu.
-Bee! Nie drzyj się tak! Nie widzisz, ze pracuję!
-Wyluzuj bracie, zobacz  lepiej kogo spotkałem – powiedziałem wskazując na mnie.
-Co to za dzieciak? Nie mam czasu na gadaninę z dziećmi.
-Spotkałem go na Żółwiej Wyspie.
-Gdzie? – spytał zainteresowany.
-Na wyspie.
-Wkradł się na nasz teren? – jego pytanie brzmiało jak stwierdzenie. – Zamknij go, pewnie to szpieg.
-Spokojnie bracie.
-Kim on jest?
-Naruto – odparłem, za co zgromił mnie wzorkiem.
-Pytał cię ktoś? – warknął Raikage.
-Nie strasz dzieciaka bracie.
Ich rozmowa zaczęła przeradzać się w kłótnie. W końcu Raikage uderzył w biurko, niszcząc je.
-Cholera Bee! Nie obchodzi mnie jakiś zwykły smarkacz, który przypałętał się skądś!
-Ale to nie jest zwykły chłopak. Jest podobny do mnie.
-Hmm? – mruknął Raikage. – W jakim sensie.
-Ma w sobie zapieczętowanego…
-Biju?
-Nie. Smoka.
-Hahaha – brat Killera zaczął się głośno śmiać. – W jakie ty bajki wierzysz? Smok?
Szczerze to miałem dość tego. Co za gbur z tego Raikage. Ciekawe czy reszta Kage jest taka sama. Czekałem ze znudzoną miną i rękami założonymi na piersi, aż skończą tą dziecinną zabawę. Na moje szczęście Raikage zaraz przestał się śmiać, gdy zobaczył poważną minę Bee.
-Jeśli mi nie wierzysz to niech Naruto ci pokaże.
Nim się spostrzegłem obok mnie pojawiła się Rei. Zwykle pokazywała się w chmurce dymu lub płomieniach. Tym razem pojawiła się w wielkim słupie ognia. Na sobie miała czerwono-brązową zbroję. Na barkach miała otwarte paszcze smoka, ich oczy zdobiły czerwone klejnoty. Na plecach miała pochwę z mieczem, który był zasłonięty przez włosy. W jej czerwonych oczach była wściekłość, a mina wyrażała powagę.
-Kim jesteś? – spytał poważnie Raikage.
-Jestem Rei, Smokiem Światła.
-Nie wyglądasz na smoka, a raczej za jakiego przebierańca.
Wokół Rei zaczęły pojawiać małe płomyki, a na jej skórze zaczęły pojawiać się łuski. Chakra zaczęła szaleć po całym gabinecie. Bee stał spokojnie, podobnie jak ja, natomiast Raikage przyjął postawę bojową. Jego ciało pokryły błyskawice, a w drzwiach pojawiło się Anbu. Nie chcąc wywołać wojny złapałem ją za bark, co ją uspokoiło.
Popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym prychnęła i zniknęła.
-Ciekawe – powiedział Raikage siadając na krześle, które o dziwo było w dobrym stanie. – Z jakiej wioski pochodzisz?
-„Co mam powiedzieć?” – spytałem sam siebie spanikowany.
Patrzyliśmy sobie w oczy przez chwilę.
-Eh – westchnąłem głośno. – Konoha.
-Zawitał do nas sam syn Yondaime Hokage. Wiedziałem jesteś szpiegiem, a to była zwykła iluzja.
-Nie prawda! – krzyknąłem, a Anbu stojące za mną pojawiło się po moich bokach i złapali mnie za ramiona.
-Widocznie Konoha zeszła na psy, skoro Hokage wysyła własne dziecko na przeszpiegi.
-Dla niego jestem martwy – powiedziałem cicho.
-Co?
-Nie nazywaj go moim ojcem! Dla niego jestem martwy!
-Jakoś mnie to nie przekonuje – powiedział A.
 -Mam to gdzieś. Spadam stąd – wyrwałem się z rąk Anbu i wyszedłem przez drzwi.
Nim przekroczyłem próg poczułem ucisk na barku. Gdy się odwróciłem zobaczyłem Bee.  Pociągnął mnie z powrotem do gabinetu.
-Czego ode mnie chcecie? – spytałem próbując zachować spokój.
-Gdzie do tej pory przebywałeś? – spytał Raikage, co mnie zdziwiło.
-Przez kilka lat w Świątyni Smoka, po jej zniszczeniu tułam się po świecie.
-Świątynia smoka? – powtórzył Killer.
-To świątynia w Górach Mglistych. Została zniszczona kilka lat temu, nikt nie przeżył.
-Wszyscy zginęli oprócz mnie.
-Dobrze, pozwolę ci zostać w mojej wiosce.
-Nie potrzebuję waszej pomocy. Spotkaliśmy się przez przypadek, ponieważ szukałem miejsca na trening.
-Więc wyślę wiadomość do Konohy. Twój ojczulek pewnie się o ciebie martwi.
-Mam to gdzieś, ma nową rodzinę.
-„To nie jest taki zły pomysł” – powiedziała Rei. – „Będziesz mógł bez problemu trenować, nie martwiąc się o otoczenie.”
-„Powiedz, ze chodzi ci o to, abym w końcu gdzieś zamieszkał.”
-To jak? – spytał A, wyrywając mnie z transu.
-Zgoda.
-To dobrze, przyda nam się każdy shinobi.
-Chyba broń – mruknąłem. – Gdybyś mnie nie poznał, w ogóle byś się mną nie przejął. Widziałem jak ludzie traktują Bee, od razu ci mówię, że ja na takie traktowanie się nie zgodzę.
-Nie wiem o co ci chodzi.
-Jak każdy Kage jesteś ślepy na to jak jest traktowany jinchuuriki.
Uznałem, ze powiedziałem wszystko co miałem powiedzieć i wyszedłem z gabinetu. Gdy tylko opuściłem gabinet Raikage, wskoczyłem na najwyższy budynek i położyłem się na dachu. Zaledwie parę minut później, obok mnie pojawiła się jakaś dziewczyna.
Miała długie blond włosy i ciepły uśmiech na twarzy. Ubrana była w czarny strój bojowy. Miała jakieś 17 lat. Na czole miała opaskę ze znakiem Wioski Chmury.
-Kim jesteś? – spytała twardym głosem. – Jeśli wkradłeś się do wioski możesz mieć problemy.
-Naruto Namikaze, nowy obywatel twojej wioski.
-Yugito. Jesteś synem Czwartego Hokage?
-Można tak powiedzieć.
-Naruto!  Wszędzie cię szukam – obok nas pojawił się Bee.
Był zmachany, a na jego ciele było widać krople potu.
-Mam ci pokazać mieszkanie.
-Cześć Bee.
-O cześć Yugito, nie zauważyłem cię. Chodź Naruto, bo musze się jeszcze przygotować na misję.
-Mogę iść z wami? – spytała Yugito, na co Bee skinął głową.
Zeskoczyliśmy z dachu i zaczęliśmy iść. Szedłem za Bee i Yugito, którzy ciągle dyskutowali na jakiś temat. Po kilkunastu minutach dotarliśmy na równy teren, gdzie było osiedle. Nie było duże, ani małe, było tu kilka rzędów takich samych domków z małymi ogrodami, odgrodzonymi wysokim płotem.
-Który jest mój? – spytałem, gdy szliśmy pomiędzy domkami.
-Ten na końcu – odparł Bee, pokazując palcem.
Domek był w kolorze niebieskim z drewnianym wykończeniem okien i drzwi, czerwone dachówki nie wyróżniały się wśród innych domków na tym osiedlu.  W oknach były wiszące doniczki z kwiatami, a do drzwi prowadziła ścieżka z kamieni.  Nacisnąłem klamkę furki i wszedłem na posesję.
-Gdy mój brat ochłonie pewnie cię wezwie, abyś podpisał papiery.
-Kiedy dostanę jakąś misję?
-Gdy popiszesz papiery będziesz mógł wykonywać misje rangi D. Czy pielenie ogródków, wyprowadzanie psów itp. – odparła Yugito z uśmiechem na twarzy.
-Serio? Rangi D – powiedziałem wchodząc do domku.
Spodziewałem się, że domek będzie w stylu „wykonać jak najtaniej”, ale zamiast tego zobaczyłem czysty, ładny i porządnie wykończony dom.  W holu przed drzwiami była mała szafeczka na buty oraz stojak na kurtki.
Ściany były ciemnozielone z miejscem na obrazy czy zdjęcia. Do salonu prowadził biały puszysty dywan. W salonie była bordowa sofa, dwa fotele w tym samym kolorze oraz stolik ze szklanym blatem. Na jednej ścianie był kominek, zapas drewna, na kominku były puste ramki zdjęć, a po jego bokach puste pułki. Na drugiej ścianie były schody na piętro, a pod nimi zabudowany schowek. Wszystkie ściany były ciemnopomarańczowe.
Na lewo od holu były drzwi do kuchni i do łazienki. Kuchnia nie wyróżniała się niczym wyjątkowym. Ciemne szafki, mikrofalówka, kuchnia, lodówka i zlew, podobnie było z łazienką, która była bardzo mała. Praktycznie nie było wolnego miejsca, ale była tak wykonana, że na wszystko było miejsce i wszystko było pod ręką.
Wszedłem na piętro.  Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to kolejny ramki na zdjęcia miedzy drzwiami do sypialń. Potem klapa w suficie, prowadząca na strych. Wszedłem do pierwszej sypialni. Łóżko, szafka nocna, lampka, szafa i jedna półka, czyli standardowe wyposażenie. Ściany  pomalowane na błękit oraz duże okno na zachód. Poszedłem do drugiej, która była taka sama jak pierwsza.
-I jak podoba się? – spytała Yugito, gdy skończyłem zwiedzanie i schodziłem na dół.
-Bardzo. Bee mogę iść z tobą na misję?
-Nie – odparł stanowczo, zakładając ręce na pierś. – To jest misja rangi A i może ci się stać krzywda.
-Rany, nie raz już walczyłem z bandytami i może chcesz powiedzieć, że będę musiał iść do Akademii?
-Zgadłeś – oparł wesoło z duży uśmiechem.
Yugito zaczęła się głośno śmiać z mojego załamania. Po paru minutach Bee wyszedł mówiąc, że musi się przygotować, a Yugito poszła z nim. Zostałem sam, prawie.
-To może mały trening w ogrodzie? – obok mnie pojawiła się Rei w swoim ulubionym stroju, czyli w żółtej sukience i kapeluszu.
-Pewnie – odparłem rozweselony.

-No to może klony – stwierdziła i ruszyliśmy do ogródka.

piątek, 20 listopada 2015

Naruto - smoczy pustelnik -7.

Rozdział 7.
Noc nadeszła szybko. Po godzinie 18 było już ciemno, słońce schowało się za horyzontem, a na niebie pojawił się księżyc i miliony gwiazd. Mimo ciemności, zwierzęta uciekały spod góry, jakby wyczuwały zagrożenie.
Nagle z góry wystrzelił ognisty promień. Oświetlił cała okolicę, jeszcze bardziej płosząc zwierzęta. Stworzył dziurę w górze, z której wyszedł blondwłosy chłopiec. Jego ciuchy były podarte i zakurzone. Na ciele było widać sporo siniaków, oparł się o głaz, aby odetchnąć.
-Niech no ja dorwę ich – powiedział do siebie i zaczął schodzić z góry.
Gdy zszedł na jakąś polanę, wskoczył na pierwsze lepsze drzewo i zasnął na gałęzi. Rano obudził się zesztywniały.
-Czego można było się spodziewać po spaniu na drzewie? – spytał sam siebie zeskakując z konara.
Od razu mu się przypomniały wczorajsze wydarzenia. Wyjął z plecaka jakieś dobre ciuchy i się przebrał.
-Ja bym się na nich nie rzucała – obok chłopaka, w płomieniach pojawiła się rudowłosa dziewczyna.
Jak zwykle miała na sobie żółtą sukienkę i kapelusz.
-Czemu?
-Bo to nie twój poziom. Jednym ruchem wysadził jaskinię…
-A ja jednym ruchem się z niej wydostałem.
-Ich jest dwóch.
-Nas też.
-Ale ty jesteś uparty.
-I nawzajem.
-Nienawidzę cię – powiedziała z nerwami. – Jak ty mnie lubisz przedrzeźniać.
-A ty może tego nie lubisz?
-Lubię – powiedziała odwracając się do niego plecami.
-Ciekawe kim w ogóle oni byli?
-Obstawiam, że są z jakiejś niebezpiecznej organizacji.
-Dobra, czas ruszać – powiedział chłopak i założył plecak i płaszcz.
Blondyn zaczął iść drogą, a Rei ruszyła za nim. Do celu dotarł nad ranem, gdy ludzie zaczęli wychodzić na dwór, aby załatwić swoje sprawy. Nie była do duża wioska, miała może ze 100 mieszkańców. Z tego co zauważył chłopak, wioska utrzymywała się z handlu i rolnictwa. Gdy tylko zauważył szyld jakiegoś hotelu, od razu tam ruszył. Rei zniknęła od razu zniknęła, gdy weszli do wioski.
W recepcji zobaczył młodą kobietę. Siedziała za ladą i czytała gazetę. Miała długie brązowe włosy, zielone oczy i piegi na twarzy.
-Dzień dobry, witam w naszym hotelu. Czym mogę służyć.
-Poproszę jednoosobowy pokój. – odparł chłopiec.
-Pierwsze piętro, drugie drzwi na prawo.
Blondyn odebrał klucz i ruszył we wskazane miejsce. Jego lokum składało się z sypialni, łazienki i małej garderoby. Wszystko ładnie urządzone i pomalowane. Naruto od razu rzucił się na łóżko.
-A ja gdzie śpię? – obok niego usiadła Rei.
-Tam gdzie spałaś do tej pory.
-Ej to jest nie fair. W twoim ciele jest nudno i ponuro.
-I co ja mam na to poradzić?
-Rozpogodź się, mógłbyś się od czasu do czasu uśmiechnąć, ale nie tak jak zwykle, tylko tak szczerze.
-Nie mam ku temu powodów, a teraz wybacz, ale chcę iść spać.
Rei burknęła jeszcze coś pod nosem i zniknęła w płomieniach.
----Naruto----
Obudziłem się popołudniu, a raczej zostałem obudzony przez dzwony. Gdy wyjrzałem przez okno zobaczyłem jak wioska jest udekorowana, a wszyscy mieszkańcy stoją wzdłuż głównej ulicy i na coś czekają.
-Cholera, ten ślub jest dzisiaj.
Zeskoczyłem z łóżka i chwyciłem za swój ekwipunek. Nagle całą wioską za trzęsło, ja przewróciłem się na podłogę, a szyby w oknach zostały wybite przez silną falę uderzeniową. Huk wybuchu, był tak głośny, że myślałem, że ogłuchłem.
Gdy tylko się pozbierałem wyskoczyłem przez okno na jakiś dach budynku. Rozejrzałem się po okolicy. Dym unosił się w miejscu, gdzie chyba byś ten ślub. Ruszyłem biegiem w tamtym kierunku.
Cała okolica była zniszczona, budynki były bardzo mocno naruszone, większość nadawała się tylko do rozbiórki. W jednym miejscu był krater o średnicy jakiś 5 metrów. Ludzie uciekali w popłochu, wszyscy patrzyli się na niebo. Spojrzałem w kierunku, którym patrzyli wszyscy. Na niebie był dziwny, wielki biały ptak, który zaczął się zniżać.
-Widzisz Tobi! To jest prawdziwa sztuka!
-E pajacu! – krzyknąłem do niego.
Obaj się odwrócili. Lekko ich zaskoczyłem swoją obecnością.
-Deidara-sempai, on przeżył!  -wydarł się ten zamaskowany.
-Widzę Tobi. Idź szukaj tego gościa, a ja się nim zajmę. Nie potrzebujemy rozgłosu.
-Tak jest! – Tobi zasalutował i zniknął wciągnięty przez jakiś wir.
-Kim jesteście!?
-Akatsuki, chodź to nic ci nie mówi. A ty? Chce wiedzieć jak się nazywa dzieciak, który przeżył moją technikę.
-Naruto Namikaze.
-OO. Syn Czwartego Hokage? Cały świat myśli, ze nie żyjesz.
-Mam to gdzieś, a Yondaime nie jest moim ojcem.
-Jak to? Widziałem kiedyś Yondaime i…
-Katon: Ognisty Smok.
W jego kierunku wystrzeliła ognista paszcza smoka, ale odleciał na tym ptaku, unikając jutsu.
-Jesteś strasznie narwany. Nigdy nie widziałem Czwartego, aby się wściekał tak jak ty teraz.
-Zamknij się! Katon: Ogniste Pociski.
Z kilkunastu pocisków tylko jeden trafił tego ptaka w skrzydło. Ten twór zaczął spadać, a członek Akatsuki zeskoczył na dach.  Zamiast zaatakować, włożył ręce do kieszeni, ale po chwili je wyjął.  Zamachnął się rękami, a z jego dłoni wystrzeliło mnóstwo małych, białych ptaszków.
Nie wiedząc co to jest odskoczyłem na bok, ale jego twory poskręcały w moją stronę, a gdy były blisko zaczęły eksplodować. Wybuchy odrzuciły mnie do tyłu i wylądowałem na plecach.
Podniosłem się opierając dłońmi o dach. Nagle z dachu wystrzeliły dwa dziwne robale, które oplotły się wokół mnie.
-Co to ma być? – powiedziałem wyrywając się.
-Twój koniec – odparł Deidara. – Katsu.
-------Narracja trzecio osobowa-----
Nastąpiła silna eksplozja, która zasłoniła Deidarze widok. Gdy kurz i dym został rozwiany, członek Brzasku zamiast zobaczyć martwego ciała Naruto, zobaczył go całego i żywego. Jego lewa ręka zwisała wzdłuż ciała, które ledwo trzymało się na nogach. Drugą ręką podpierał się o kolano.
-Tylko na tyle cię stać? – spytał chłopak i powoli zdjął przedmiot owinięty w materiał z pleców.
Na chwilę zamknął oczy, po czym je otworzył i zdjął materiał. W jego rękach był czarny miecz, jego rękojeść pokrył Złoty ogień.
-Jego ręce pokrył ogień – powiedział do siebie Deidara.
Naruto ruszył z dużą prędkością na przeciwnika. W miejscu gdzie, stał dachówki zostały zniszczone. Gdy był przy członku Brzasku, wykonał cięcie od dołu po skosie, ale rozciął Deidarze tylko ubranie.
-Ty smarku! – warknął starszy blondyn.
Z jego rąk zaczęła wydostawać się biała glina, która skupiała się przed nim.  Zaczęła przypominać różne zwierzęta. Niedźwiedzia, tygrysa i sokoła, które rzuciły się na niebieskookiego.
-Katon: Ryk Smoka!
Wielki promień ognia spalił zwierzęta z gliny oraz kilka budynków za nimi. Deidara był pod wrażeniem techniki Naruto, który ledwo już stał na nogach.
-Kończy mi się chakra – powiedział do siebie syn Yondaime.
-Deidara-sempai! Deidara-sempai!
Z ulicy obok budynków, na których walczyli blondyni, pojawił się Tobi. Trzymał jakiegoś faceta w garniturze, który był nieprzytomny.
-Masz go Tobi? – spytał Deidara. – Chociaż raz zrobiłeś cos dobrze. Znikamy.
-A co z tym chłopakiem?
-Nie ma chakry, wiec nam nie zagrozi.
-A co jeśli komuś powie?
-Teraz to już nie ważne.
Blondyn z Akatsuki stworzył wielkiego glinianego ptaka, na którego wskoczyli.
Naruto złożył jeszcze jakieś pieczęcie, ale kula ognia nie przeleciała nawet połowy drogi do tworu Deidary i zniknęła. Naruto opadł na kolana podpierając się mieczem.
-„Naruto lepiej stąd idź. Jeszcze ktoś cię zobaczy i oskarży, że to twoja wina.”
-Jestem słaby – powiedział Naruto podnosząc się.
-„Nie prawda…”
-„Nie mów, że jest inaczej.”
-„Jesteś jeszcze młody i masz mało doświadczenia.”
-„Nie mogłem go nawet zranić.”
-„On ciebie też…”
-„Gdyby nie to, że mam twardą skórę, bym już nie żył.”
 -„Więc musimy wziąć się za trening. Do tej pory trenowałeś bardziej ogólnikowo, teraz skupimy się na wszystkim po kolei.”
Chłopak zeskoczył z dachu i schował miecz. Wszyscy byli jeszcze ukryci, wiec nikt nie widział blondyna. Naruto wszedł przez okno do swojego pokoju w hotelu i usiadł na łóżku.
-Przeze mnie zginał ten mężczyzna – powiedział do siebie, kładąc się na plecach.
-Nie mogłeś tego przewidzieć – obok niego na łóżku pojawiła się Rei.
-Ale mogłem coś zrobić.
-Co? Masz dwanaście lat i znasz kilka lepszych jutsu z Katonu. Normalnie we wiosce byłbyś geninem, wykonując misje rangi D, a ty już walczyłeś z kryminalistą, który mógł się bez zawahania zabić.
-Jeśli próbujesz mnie pocieszyć to dobrze ci idzie.
-Znamy się nie od dziś. Poza tym śmierć to coś czego nie przewidzisz, ani nie pokonasz. Kiedyś przyjdzie po każdego.
-Po ciebie też? – gdy chłopak zadał pytanie, rudowłosa ucichła i zamyśliła się.
-Pewnie tak – powiedziała po chwili. – Kiedyś umrę, zabita albo naturalnie. Gdybym nie używała techniki do pieczętowania się, już dawno był nie żyła, a na świecie panował by chaos, który spowodowałby Dragor.
-Mówiłaś cos o treningu. Co miałaś na myśli?
-Na początek wzmocnienie ciała, przez co wzmocnisz swoją chakrę. Potem Nauczę cię kilku, jak nie kilkunastu stylów walki wręcz oraz kataną, potem szybka lekcja genjutsu, ale tylko jak je zdejmować i jak je rozpoznawać i na koniec ninjutsu. Czyli jakieś 4 do 5 lat treningu.
-ILU?!
-4 do 5 lat – powtórzyła akcentując każde słowo. – Chyba, że nauczysz się cienistych klonów, wtedy skrócimy czas do 3 lat.
-Cienistych klonów?
-To lepsza wersja zwykłych klonów. Jest wprawdzie zakazana, ale to dlatego, że zużywa dużo chakry. Jeśli podniesiemy twój poziom energii to nic ci się nie stanie.
-Gdzie będziemy trenować.
-Na odludziu, w ukryciu, w cieniu.
-Czemu tak dziwnie gadasz?
-Pora, abyś nauczył się jednej z najważniejszych zasad shinobi.
-Co masz na myśli – powiedział zaskoczony.
-To, ze musisz nauczyć się pozostawać w cieniu, nie możesz dać się wykryć.
-Nic z tego nie rozumiem. O co ci chodzi?
-Musisz nauczyć się zabijać po cichu, aby nikt cię nie zobaczył.
-Jak mam się tego nauczyć?
-Z czasem, musisz wykorzystywać okazję, która ci się nadarzy, aby zdobyć doświadczenie.
-Wyruszajmy – powiedział chłopak.
Podróż trwała dużo czasu. Naruto prowadzony przez Rei, trafił do portu w Kraju Błyskawic. Skąd popłynął statkiem, w nieznany sobie kierunek.
Po upływie dwóch dni, w nocy statek, na którym płynął napotkał silny sztorm. Rzucało nimi na wszystkie strony. Fale były wysokie nawet na kilkanaście metrów, co chwilę z nieba walił piorun, który oświetlał okolicę.
-„Naruto, musimy uciekać  tej łajby” – powiedziała Rei, do próbującego utrzymać równowagę Naruto.
-„Ja…jak?”
-„I tak byśmy musieli zmienić nasz kierunek, ponieważ miejsce do którego zmierzamy się porusza.”
-„Jak to się porusza?”
-„Później ci wyjaśnię, idź po swoje rzeczy.”
-„Jeśli wyskoczę za burtę, marnie skończę.”
-„Jeśli zostaniesz na łódce, nie dostaniemy się na miejsce treningu.”
Naruto zaczął się zastanawiać. Spojrzał na morze i poszedł do swojej kajuty. Założył miecz i chwycił plecak. Stanął na barierce z tyłu statku się zamyślił.
-Raz się żyje – powiedział i skoczył do wody.
Płynął jak najdalej od sztormu, starając się nie utonąć.  Gdy fale się uspokoiły, zaczął biec po wodzie, wspomagając się chakrą.
-Jak daleko to jest?
-Nie daleko – odpowiedziała Rei, pojawiając się przed nim. – Czuje wyraźnie jego energię.
-Jego? Znaczy się kogo?
Nim rudowłosa odpowiedziała spod wody wystrzeliło coś wielkiego. Fala zmyła Naruto pod wodę, rozdzielając go od Rei. Gdy wypłynął zobaczył wielką wyspę, pokrytą czymś, co przypominało wielkie kolce. Blondyn dopłynął do niej i wszedł na nią.
-Rei! – krzyknął, ale odpowiedziało mu tylko echo. – Pięknie, zgubiłem się.
Zaczął iść po wyspie rozglądając się za dziewczyną. Zamiast niej widział wielkie stwory.
-Co to jest? – spytał cicho sam siebie, chowając się za jednym z kolców.
-To jest Żółwia Wyspa – usłyszał męski głos za sobą. – A ciebie nie kojarzę i raczej nie powinno cię tu być.
Gdy się odwrócił zobaczył opalonego mężczyznę, w okularach przeciwsłonecznych. Granatowych spodniach i białym bezrękawniku. Miał biały ochraniacz ze znakiem Wioski Chmury, a na plecach sporo mieczy.
-Szukałem miejsca do treningu i przez przypadek znalazłem tą wyspę – powiedział Naruto, drapiąc się z tyłu głowy. – „Cholera, Rei gdzie jesteś?”
-Rozumiem. Jestem Killer Bee – powiedział krzycząc swoje imię.
-Jestem Naruto.
-Dawaj przybij żółwika – krzyknął wystawiając pięść do Naruto.
-„Już jestem” – usłyszał Naruto w swojej głowie.
Chłopak nie wiedząc co zrobić przybił żółwika. Twarz Bee jakby zastygła w bezruchu.
-Widzę, że jesteś nietypowym dzieciakiem – powiedział dość poważnie Bee. –Co tam masz w sobie? – spytał stukając palcem brzuch niebieskookiego.
-Nic.
-Jestem numerem 8 i wyczuwam innych jinchuuriki.
-Nie jestem jinchuuriki.
-Może o tym nie wiesz. Chodź mój brat musi cię poznać.
-Brat?
-Tak, tylko uważaj jest strasznie nerwowy.
Bee zaczął prowadzić Naruto w centrum wyspy. Wszystkie zwierzęta kłaniały się przed Kilerem.

-„Wyczuł mnie, obawiam się, że będziesz musiał powiedzieć prawdę.”

piątek, 13 listopada 2015

Naruto - smoczy pustelnik -6.

Od razu mówię, ze nia miałem pomysłu na końcówkę, więc przepraszam jeśli się nie spodoba.

 Rozdział 6.
Na niebie nadal było widać wielki słup złotego ognia. Z nieba zaczął padać śnieg, który ze spotkaniem z ogniem topił się, a woda z niego parowała.  W końcu po paru minutach ogień zniknął.
Na teren Świątyni, weszła rudowłosa dziewczyna. Była zmartwiona i smutna, szła powoli oglądając się dookoła. Szukała blondwłosego chłopaka, który był powodem tego niecodziennego widoku.
W końcu go znalazła, klęczał i płakał nad ciałem Takashiego. Cały się trząsł, dziewczyna podeszła do niego i go przytuliła, aby go ogrzać.
-Na..ruto – powiedziała cicho.
-Pomóż mi ich pochować – odparł cicho chłopak.
Było ponad dwadzieścia grobów, wszystkie były z ułożonych kamieni i jakiegoś kwiatka na nim. Naruto najdłużej stał przy grobie Keisuke i Takashiego. Jego dłonie były zaciśnięte w pieści, tak mocno, że paznokcie prawie przebiły skórę.
-Takashi powiedział, że masz mnie zaprowadzić do podziemi świątyni.
-Spoczywa tam broń, która jako jedyna może uszkodzić ciało smoka.
-Zaprowadź mnie tam – powiedział pewnym głosem chłopiec.
Dziewczyna chciała zaprotestować, ale wzrok blondyna ją powstrzymał.
-Pośpieszmy się – powiedziała tylko i wstała.
Ruszyła do miejsca, w którym stała statua smoka, gdy Naruto przybył do świątyni. Stanęła dokładnie przed miejscem gdzie stał posąg i schyliła się. Odgrzebała trochę ziemi i pociągnęła za uchwyt podnosząc niewielką klapę.
Rudowłosa machnęła ręką, a schody zostały oświetlone pochodniami. Naruto od razu ruszył na dół.
-Co jest w tych podziemiach?
-W tej górze powstał niezwykły miecz. Jako jedyny może ranić smoka.
-Czemu?
-Został wykonany z niezwykłego surowca. Jeszcze za nim smoki zaczęły panować nad światem, na ziemię spadł meteoryt. Właśnie z niego wieku później powstał miecz, który został zatopiony w krwi smoka. Dzięki temu ten miecz może ranić smoka oraz jakby to ująć – przerwała zastanawiając się. – Ma ognistą naturę, jeśli będzie się nim posługiwał ktoś kto ma ognistą naturę, moc tego miecza będzie większa.
-Jak głęboko jest?
-Jest wbity w skałę magmową.
-Więc jak mam go wyciągnąć, nie przetrwam takiej temperatury.
-Wczoraj byś nie przetrwał, ale dzisiaj już tak. Ten słup ognia, aktywował twoją moc. Nie potrafisz jej jeszcze wykorzystywać, ale twoja odporność na ogień i dużą temperaturę jest taka jak u smoka.
-Rozumiem – odparł bez emocji.
Po wielu minutach w końcu zaczął dostrzegać światło na końcu. Ruszył biegiem, co zajęło mu około 3 minut. Stał na skalnej półce, w jakimś długim kanionie. Podszedł do krawędzi, aby zobaczyć rzekę lawy. Co rusz, trochę magmy wystrzeliwało w powietrze. Zaczął się rozglądać za mieczem. Zauważył go na wielkim kamieniu po środku rzeki lawy.
Chłopak przełknął głośno ślinę. W jego oczach pojawiła się niepewność, która została rozwiana, gdy poczuł znajomy dotyk na ramieniu.
-To on? – spytał Naruto.
-Tak. Pogromca Smoków, miecz starszy od biju.
Naruto spiął mięśnie i skoczył do niego.
-Czekaj! – krzyknęła Rei. – Twoja odporność jest wysoka, ale nie wytrzyma dotknięcia z magmą.
Ku zaskoczeniu Rei, Naruto przeskoczył dobre dwadzieścia metrów i wylądował na rękojeści.  Trzymał się jedną ręką, zwisając głową w dół. Zaczął się przekręcać, aby stanąć na nogach obok wbitego miecza.
-Wystarczy, że go wyciągnę, tak?! – nie czekał na odpowiedź, tylko złapał mocno miecz obiema rękami i się zaparł.
Mimo włożenia w to całej siły, miecz nie ruszył się nawet o sekundę, a Naruto był cały spocony od panującej temperatury.
-Nie poddam się tak łatwo – powiedział do siebie.
Jego oczy zaczęły świecić się na złoty kolor, a włosy stały się nastroszone. Głaz, w którym był wbity miecz, zaczął pękać, a ze szczelin wydobywało się jasne światło.
-Wyłaź! – krzyknął wyciągająca go.
Po całej jaskini rozeszła się fala energii, która odrzuciła Rei pod schody. Rzeka magmy została zmieciona, podobnie jak skały. W miejscu gdzie był Naruto powstał duży krater, do którego zaczęła spływać lawa.
Chłopak lekko przykucnął i wskoczył na półkę, na której była Rei. W dłoniach miał miecz. Ostrze było czarne podobnie jak rękojeść, na której był wyrzeźbiony jakiś wzór. Blondyn czuł, jak przez miecz przepływa wielka moc.

 Zdjął z siebie bluzę i owinął w nią miecz. Zarzucił go na plecy, i przywiązał rękawami bluzy.
-Idziemy? – spytał dziewczynę, która stała lekko zszokowana przy schodach.  –Tak w ogóle to ile możesz przebywać poza moim ciałem.
-Tak właściwie to zaraz… - nim skończyła zniknęła w kłębie dymu. – „Kilka godzin, na razie.”
 Naruto wyszedł na powierzchnię.
-„Ktoś się zbliża, dotrze tu za jakieś 30 minut” – poinformowała go smoczyca.
-Zdążę jeszcze ich pożegnać – powiedział na głos i ruszył do grobów.
Zaczął się modlić. Po paru minutach podniósł się.
-„Oddaj mi na chwilę kontrolę nad ciałem.”
-„Po co?”
-„Chcę coś zrobić.”
Czuł dziwne uczucie, gdy Rei zaczęła kontrolować jego ciało. Złożył jakieś pieczęcie, a przed grobami powstał duży płomień.
-„To jedna z technik, która nie nadaje się do walki. Upamiętni ich życie i nie zgaśnie dopóki nie umrze jedno z nas.”
-„Dziękuję” – powiedział z łezką w oku.
---Narracja trzecio osobowa---

-„Znowu rozpamiętujesz tamten dzień?” – spytała Rei.
-„Tak.”
Dwunastoletni Naruto siedział w oknie jakiegoś hotelu i patrzył na zachód słońca. Chłopak zatrzymał się w małej osadzie w kraju ognia, aby uzupełnić swoje zapasy i dowiedzieć się co się dzieje na świecie. W dłoniach miał swój miecz, owinięty w jakiś materiał i związany sznurkiem.
-„Znowu rozpamiętuje tamten dzień” – powiedział do Rei. – „Tęsknie za nimi i nic na to nie poradzę. W końcu to dzięki Takashiemu się spotkaliśmy.”
Spojrzał na krzesełko, na którym pojawiła się rudowłosa dziewczyna. Z wyglądu miała tyle samo lat, to Naruto, ale to były tylko pozory. Miała na sobie, tą samą sukienkę i kapelusz, gdy pokazała się pierwszy raz chłopakowi.
Blondyn natomiast miał na sobie czarne spodnie związane na dole bandażem i biały podkoszulek. Z wyglądu dużo się nie zmienił, jedynie lisie wąsiki znikły, włosy stały się ciut dłuższe, ale nadal stały we wszystkie strony świata. Chłopak wytrenował sobie aktorstwo, jego oczy wyrażały to co chciał.
-Gdzie jutro ruszamy?
-Jeszcze nie wiem.
-Od tamtego dnia, nic nie było słychać o Dragorze.
-Wtedy właśnie rozpocząłem życie jako pustelnik.
-Naruto – powiedziała nieśmiało. – Nie myślałeś, aby pogodzić się z ojcem?
-Znowu zaczynasz ten temat? – spytał bez żadnych emocji. – Chyba zapomniałaś, że każda rozmowa na jego temat kończy się kłótnią.
-Nie, nie zapomniałam. Ale czuję jak samotność powoli cię zabija od środka.
-Pogodzę się z nim – powiedział wywołując u dziewczyny uśmiech. – Kiedy rzucę go na kolana i mnie przeprosi.
-Zrobiłby to nawet, gdybyś go do tego nie zmuszał!
-Ja go nie będę zmuszał – dodał wywołując u niej zdziwienie. – Przeprosiny pod przymusem to tylko puste słowa, aby ocalić życie.
-Powiem ci jedno – powiedziała wściekle dziewczyna. – Jeśli nie zmienisz swojego zachowania, zginiesz w ciągu kilku sekund przy spotkaniu z Dragorem – następnie złożyła jakąś pieczęć i zniknęła w kłębie dymu.
Chłopak chwilę patrzył w miejsce, gdzie siedziała Rei, po czym zwrócił wzrok na ostatnie promienie słońca, ostatniego dnia wiosny. Zszedł z framugi okna, oparł miecz o ścianę, wziął czyste ubranie i poszedł pod prysznic.
-„O co jej chodziło z tą śmiercią w kilka sekund” – pytał sam siebie, gdy krople wody czyściły jego ciało.
Jego myśli krążyły głównie wokół tego tematu. Po kilkunastu minutach wyszedł spod prysznica i poszedł spać.
Rano, gdy słońce wstało Naruto był już w drodze.  Ubrany w te same ciuchy co wczoraj i narzucony na siebie czarny płaszcz z kapturem. Szedł w kierunku Kraju Herbaty, słyszał, że miał się tam odbyć ważny ślub i zamierzał zatrudnić się jako ochrona.
----Naruto---
Gdy słońce było w zenicie zatrzymałem się na małej polance, aby odpocząć.  Rzuciłem plecak w cień jakiegoś drzewa i zdjąłem z siebie płaszcz, który wylądował na plecaku.
-Dobrze, ze nie zakładałem bluzy pod to – powiedziałem do siebie wychodząc na środek polany. -Krótki trening nie zaszkodzi.
Zacząłem od szybkiej rozgrzewki, a następnie stworzyłem kilka klonów. Przede mną stało 10 klonów, każdy uzbrojony w kunaia. Gdy rzuciły się na mnie, blokowałem albo parowałem ich ataki, co jakiś czas niszcząc klona.
-Katon: Ogniste Lasso.
Na moich rękach pojawił się ognisty bicz. Zacząłem atakować nimi klony, póki nie został jeden.
-Dla ciebie mam cos specjalnego. Katon: Ognisty Pocisk Smoka.
Wyciągnąłem ręce do przodu, a przed nimi zaczęła pojawiać się ognista kula o średnicy jakiś 20 centymetrów. Gdy była gotowa, wystrzeliła z zawrotną prędkością i wybuchła uderzając w klona. Powstała ognista kopuła wielkości domu rodzinnego.
Gdy ogień zgasł, zobaczyłem wypaloną trawę oraz spore wgniecenie, w ziemi.
Podszedłem do plecaka i wyciągnąłem z niego butelkę wody. Wypiłem ją i schowałem pustą butelkę do plecaka.  Zwinąłem płaszcz i włożyłem go do plecaka. Następnie ruszyłem w dalszą drogę. W dłoniach miałem zwój z biblioteki. Pisze w nim jak tworzyć własne techniki.
-Jutsu musi mieć określony kształt, aby odpowiednio działało – przeczytałem jakiś fragment na głos, aby zacząć się nad nim zastanawiać. – Jak łatwo się to czyta, skąd mam wiedzieć jaki kształt nadać technice.
Przez pół dnia się zastanawiałem nad tym, ale nic mi nie zostało. Wieczorem rozłożyłem namiot nad urwiskiem. Położyłem się przy ognisku i zacząłem wpatrywać w gwiazdy. Nagle poczułem czyjąś obecność.
-Piękny. Prawda? – spytałem, wiedząc, że raczej odpowiedzi nie dostanę.
-Ta… - powiedziała Rei.
-Nie gniewasz się? – spytałem podpierając się na łokciach.
-Nie. Masz prawo go nienawidzić, a ja go nie zmienię.
-Wyjaśnisz mi o co chodziło z tą walką z Dragorem i porażce w kilka sekund.
-Nie. Sam musisz to zrozumieć.
-Czasami jesteś strasznie tajemnicza.
-A ty dziwny.
-Tak? Podaj przykład.
-Kto normalny zje 10 misek Ramenu na raz?
-A kto zje 15 porcji Dango na raz?
-A kto uwielbia chodzić w oczojebnym dresie?
- To było przebranie, a po za tym kto nosi kapelusz wielki jak stodoła?
-Nie podoba ci się.
-Nie, gdy go nosisz odwraca uwagę od… od…
-No od czego?
-Nie ważne.
-Zatkało cię, bo nie masz do czego się przyczepić.
Prychnąłem i odwróciłem się bok, aby leżeć do niej plecami.
-Powiedz… - zaczęła po kilku minutach. – Nie myślałeś, aby gdzieś zamieszkać?
-Nie – odparłem krótko. – Podoba mi się takie życie.
-Nie wiem czy wiesz ale potrafię rozpoznać, gdy ktoś kłamie i ty to właśnie robisz. W głębi serca chcesz wrócić do Konohy.
-Czemu?! – wybuchłem nie wytrzymując. – Czemu chcesz, abym wrócił do Konohy, abym pogodził się z ojcem. Czemu?
Zerwałem się z ziemi i zacząłem patrzeć na nią z góry. Gdy w jej oczach pojawiły się łzy, uspokoiłem się.
-Bo chcę, abyś przeżył tą walkę, idioto! – wykrzyczała mi to w twarz i zniknęła.
-Cholera! – warknąłem uderzając w ziemię. – O co ci chodzi!?
Nic, kompletnie nic nie rozumiałem. Uderzyłem jeszcze raz w ziemię  pięścią i wstałem. Spakowałem namiot i zgasiłem ognisko. Zacząłem iść w dalszym kierunku mojej podróży. Jakoś minęła mi chęć na sen. Gdy słońce zaczęło wstawać, znalazłem jakąś jaskinię.  Zatrzymałem się w niej, aby odpocząć. Ułożyłem plecak pod głowę i zasnąłem.
Obudziło mnie jakieś szeptanie, najpierw to zignorowałem, ale gdy usłyszałem jak obsuwają się kamienie otworzyłem oczy i wstałem. W wejściu stały dwie osoby. Jeden miał długie blondwłosy, które zasłaniały jedno oko. Drugi miał czarne włosy i pomarańczową, spiralna maskę na twarzy.
Obaj mieli czarne płaszcze z czerwonymi chmurami, białe rajstopy i sandały z długim wiązaniem.
-Kim jesteście? – spytałem przyjmując pozycję bojową.
-Jestem Tobi! – wykrzyczał facet w masce. – A ty to kto?
-Naruto – odparłem.
-Chcieliśmy tu odpocząć, aby potem ruszyć dalej i zaatakować ślu…
-Tobi zamknij się! – krzyknął blondyn, uderzając tego w masce. – Zmykaj stąd mały.
-Spadaj, byłem tu pierwszy.
-Ale Deidara-sempai, możemy się podzielić, a potem ruszymy dalej, aby zabić tego faceta co miał brać ślub w Kraju Herbatki.
-Zamknij się!
-„Chcą zaatakować ślub w Kraju Herbaty? Tam gdzie zmierzam.”
-Przez ciebie musimy go zabić – powiedział blondyn. – Jeszcze komuś wypapla co zrobimy, a Lider, kazał nam zrobić to po cichu.
Nagle poczułem jak coś mnie oplata w pasie, gdy tam spojrzałem zobaczyłem coś białego. Gdy zwróciłem wzrok tam gdzie byli, nikogo nie zobaczyłem.
-Katsu!
----Narracja trzecio osobowa---
Widzieli dokładnie jak jaskinia się zawala.
-Choć zatrzymamy się gdzieś indziej.
-Ale Deidara-sempai, po co go zabijałeś? To był tylko mały chłopiec.
-Gdybyś nie wypaplał naszego planu, może by przeżył.
-Ale ja chciałem dobrze.
-Ale wyszło jak zawsze.
-Lider się wścieknie jak się dowie, że zabiłeś dziecko.
-Mam to gdzieś.
-A co jeśli ten chłopak przeżyje i będzie chciał się zemścić?
-Jeny, Tobi zamknij się w końcu i skup się na zadaniu. Musimy dostarczyć głowę przywódcę klanu Tosu do Kraju Błyskawicy do punktu wymiany i zabrać pieniądze do bazy. Cholera Tobi słuchałeś mnie?!

-Co mówiłeś Deidara-sempai? 

niedziela, 8 listopada 2015

Naruto - smoczy pustelnik -5.

Rozdział 5.
---Naruto---
Był piękny poranek, co w górach rzadko się zdarza. Dzięki promieniom słonecznym można było zobaczyć szczyty gór oddalonych nawet o kilka kilometrów. Wiał lekki przyjemny wiaterek, a na niebie nie było żadnej chmurki. Z daleka widziałem bramę Świątyni i z każdym krokiem widziałem coraz więcej.
Po niecałych trzech miesiącach znowu przekraczałem bramę Świątyni, która od kilku lat jest moim domem. Na samą myśl, o własnych katach robi mi się cieplej na sercu, ale gdy tylko zobaczę kto z nami przyszedł, mam chęć stąd uciekać. Na powitanie  wyszli chyba wszyscy, nie widziałem tylko Takashiego, który zresztą po chwili wyszedł na dziedziniec.
-W końcu wróciliście i udało wam się bezpiecznie wykonać misję.
-Idę do siebie – mruknąłem i minąłem go.
-Dobrze, Keisuke ty też możesz iść odpocząć, wieczorem wszystko mi opowiecie. Yondaime Hokage proszę za mną, w gabinecie wszystko dokładnie wyjaśnię – to było ostatnie co usłyszałem.
Pokonałem długi korytarz i otworzyłem drzwi od swojego pokoju. Od razu poczułem delikatny wiaterek. Spojrzałem na okno, które było lekko uchylone, a  w nim była powieszona firanka, która lekko falowała.
Nie widziałem, żadnego pyłku kurzu, co oznaczało, ze ktoś tu sprzątał. Rzuciłem plecak na łóżko i od razu zacząłem go rozpakowywać. Brudne ciuchy rzuciłem do kosza, broń odłożyłem na swoje miejsce. Wziąłem czyste ciuchy z szafy i poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Następnie poszedłem do kuchni i zjadłem co nieco.  Potem wróciłem do swojego pokoju.
Po południu nie mając nic do roboty, wszedłem na dach i położyłem się, patrząc na zachód słońca. To była jedna z rzeczy, która mnie odprężała.
-Nudzi mi się – mruknąłem do siebie.
-„Nie zapomniałeś o czymś?” – spytała Rei, a ja zacząłem się zastanawiać, nad jej słowami.
-„Takashi nic mi nie mówił, abym do niego poszedł. O treningu nic nie wiem, z nikim spotkać się nie miałem, więc musiałem zapomnieć o czymś co miałem zrobić.”
-„ Już zapomniałeś, co miałeś zrobić po misji?”
-„Portret! Przepraszam, wyleciało mi to z głowy.”
-„Nic się nie stało. Kiedy masz zamiar zacząć?”
-„Jeśli chcesz to od razu, ale nigdy cię nie widziałem no i nigdy nie rysowałem smoków.”
-„Nie miałam na myśli portretu smoka.”
-„Hę?”
-„Zobaczysz – odparła kończąc śmiechem. –Najpierw musisz przejść pewien proces, abym mogła opuszczać twoje ciało.”
-„Jak to zrobić?”
-„Wystarczy, że prześlesz do pieczęci trochę chakry, następnie otwórz pieczęć.”
-„Ale jak ją otworzyć?”
-„Prześlij chakre do palców, wbij je w pieczęć i przekręć.”
Zrobiłem tak jak mi wyjaśniła Rei. Gdy przesłałem chakre do palców, pojawiły się małe płomyki, a na nich czarne znaki. Wbiłem je w brzuch, gdzie była pieczęć.  Poczułem straszny ból, a z moich ust wydarł się cichy krzyk. Powoli zacząłem przekręcać pieczęć. Z każdym centymetrem czułem większy ból.
-„Nie mówiłaś, że to będzie bolało” – powiedziałem z wyrzutem w głosie.
-„No i ? Chcesz się wypłakać w ramię?”
-„Nienawidzę cię” – w odpowiedzi dostałem tylko prychnięcie. –„Skoro pieczęć otwarta, to może w końcu mi się pokażesz?”
-„Teraz musze się nad tym zastanowić. Nie pcham się tam gdzie mnie nie chcą.”
-„Jak chcesz. Żebyś później nie żałowała.”
Już miałem schodzić z dachu, gdy na ziemi obok mnie pojawił się ognisty krąg. Po chwili powstał słup ognia, wysoki na jakieś dwa metry, od którego buchała wysoka  temperatura. Po kilku sekundach słup ognia zaczął maleć, aż w końcu zniknął.
Przede mną stała dziewczyna na oko w moim wieku. Miała długie rude włosy i jasną sukienkę. Na głowie miała kapelusz w tym samym kolorze co sukienkę. Jej oczy były czerwone z pionową źrenicą. Uśmiechała się od ucha do ucha.
-Re… Rei? – spytałem niedowierzając.
-A kogo się spodziewałeś?  Smoka dużego jak ta świątynia?
-No.
-Nic nie wiesz. Musisz się dużo dowiedzieć o mnie.
-Myślałem, że będziesz starsza.
-Mam kilka tysięcy lat, idioto – warknęła dając mi kuksańca w głowę.
-Ale zachowanie masz pięciolatka – i znowu mnie uderzyła, ale tym razem dostałem mocniej.
-To przez ciebie. Gdy wychodzę z ciała, w którym jestem zapieczętowana, przyjmuję formę człowieka w jego wieku.
-Czyli jeśli będę miał 10 lat, ty też będziesz wyglądać na tyle.
-Tak i niestety moje zachowanie jest małym odzwierciedleniem wieku.
-Czyli masz zachowanie siedmioletniej dziewczyny.
-Tak.
-Masz coś jeszcze do powiedzenia?
-Nie.
-Więc jak  wymyśliłaś ten portret.
-Mam chyba z tysiąc pomysłów.
-Ile?
-Mnóstwo. Pierwszy jaki wpadłam to…
Po omówieniu kilku jej pomysłów rozbolała mnie głowa.  Leżałem na dachu i patrzyłem się w ostatnie promienie słońca, gdy ona nadal mówiła.
-Proszę przestań. Boli mnie głowa od tego gadania – powiedziałem patrząc jej w oczy.
Gdy zamilkła, olśniło mnie. W ostatnich promieniach, wyglądała pięknie. Jej włosy spływały się z słońcem, a na tle gór, wyglądało to nieziemsko.
-Zdaj się na mnie – powiedziałem jeszcze i zniknąłem w oknie na dachu.
Pobiegłem do pokoju po ołówek i kartki i ruszyłem biegiem z powrotem. Wyjrzałem przez okno, czy jeszcze siedzi na dachu i rzeczywiście tam była. Siedziała skulona na samym czubku dachu. Była do mnie bokiem, więc mnie nie widziała. Dopiero po chwili spostrzegła się, że wchodzę z powrotem na dach.
-Nic nie mów, tylko siedź – powiedziałem, gdy chciała coś powiedzieć.
Długo  się patrzyłem na nią, aby zapamiętać każdy szczegół. Po kilku minutach wziąłem się do pracy. Rei przez ten czas siedziała jak zahipnotyzowana, nie ruszyła się nawet na milimetr. Gdy skończyłem popatrzyłem chwilę na moje dzieło i gestem głowy zawołałem ją.
-Piękny – powiedziała cicho.
-Kiedy go pokoloruję, będzie jeszcze lepiej – dodałem, chowając go do torby, gdzie trzymałem wszystkie swoje dzieła.
-Kiedy go skończysz?
-Nie wiem, od jutra pewnie wracam do treningów, więc nie będę miał dużo wolnego czasu.
Na koniec zacząłem ziewać. Przeciągnąłem się i położyłem na dachu. Słońce dawno zaszło, a na niebie pojawił się księżyc i gwiazdy.
Rano obudziło mnie walenie do drzwi. Wstałem i powolnym krokiem dotarłem do drzwi. Za nimi stał Takashi.
-Zaraz zaczyna się trening – powiedział i odszedł.
-Raaany, jak mi się nie chce – powiedziałem ziewając.
W nocy leżałem do późna i patrzyłem na gwiazdy, nawet Rei była ze mną do końca.
Wziąłem ciuchy i poszedłem do łazienki. Potem na śniadanie i sali treningowej.  Z tego wszystkiego zapomniałem wziąć maski, aby zakryć twarz przed Yondaime, więc, gdy miałem otwierać drzwi Sali treningowej, wróciłem się do pokoju po maskę.
Gdy wszedłem do Sali zobaczyłem Takashiego i Czwartego Hokage. Rozmawiali o czymś zawzięcie, nawet mnie nie zauważyli.
-„Jeny, po co w ogóle go zapraszał?”
-„Może chce, abyście się pogodzili.”
-„Nawet  tak nie mów.”
-„Czemu to przecież twój oj…”
-„Nie kończ” – powiedziałem hardo.
Odkaszlnąłem i dopiero mnie zobaczyli.
-O w końcu jesteś – powiedział Takashi.
-Stoję tu kilka minut. Co dzisiaj robimy?
-Dopiero wróciłeś z misji, więc nie będzie ciężkiego treningu.
-Znaczy?
-Taijutsu. Będziesz szlifował styl, który poznałeś, a pomoże ci, w tym…
-Nie mów, że on – powiedziałem, pokazując na trzecią osobę w pomieszczeniu.
-Nie pokazuj palcem na gości.
-To ja idę do pokoju, nie będę z nim trenował.
-Czemu? Nie wielu ma okazję trenować z Hokage.
-Mam to gdzieś, niech trenuje kogoś ze swojej wioski.
-Przeproś Czcigodnego Hokage.
-Proszę poczekaj – wtrącił Hokage.- Jeśli mnie nienawidzi, to nie musi mnie przepraszać, ale niech powie co mu zrobiłem.
-Nie muszę – powiedziałem odwracając się.
Czułem jak do oczu napływa mi coraz więcej łez. Chciałem już stąd wybiec, ale powstrzymała mnie czyjaś ręka na barku. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Takashiego. Dał mi znak, kiwnął mi głową i wyszedł z Sali.
-Proszę, powiedz co ci zrobiłem. Takashi-san powiedział, że jestem powodem tego, że tu trafiłeś.
-Domyśl się! – krzyknąłem wrogo i wyskoczyłem przez okno na plac, aby następnie wybiec przez bramę.
Wszyscy patrzyli się na to dziwnie, ale miałem to gdzieś, teraz chciałem być sam.
----Narracja trzecio osobowa----
Gdy Naruto wyskoczył przez okno, Minato nie wiedział co robić. Był całkowicie zszokowany, tym co się stało. W Konosze nigdy czegoś takiego nie widział, a może i widział tylko nie zwracał na to uwagi. Odkąd ogłosił śmierć swojego pierworodnego syna, zmienił się, jedynie przy kilku osobach był taki jak wcześniej. Tymi osobami byli jego sensei, jego druga żona i córka.
-Gdzie on jest? -  z zamyślenia wyrwał go głos Takashiego.
-Wyskoczył przez okno i uciekł gdzieś.
Sensei Naruto tylko westchnął i zaczął masować sobie skronie.
-Czy możesz mi wyjaśnić kto to w ogóle jest?
-Wybacz Hokage-sama, ale najlepiej, aby on sam się przedstawił, inaczej znienawidzi nas wszystkich.
-Więc powiedz chociaż co mu zrobiłem.
-Gdy go spotkałem i opowiedział mi o sobie, chciałem obrzucić ciebie mnóstwem niekulturalnych słów, ale zrezygnowałem z tego. Dopóki on tego nie zrobi, ja nic nie uczynię w tym temacie.
-Dobrze, więc, chyba mamy wszystko załatwione, więc wrócę do wioski.
-Tak, mam nadzieję, że wszystkie księgi dotrą bezpiecznie.
-Tak, to na pewno pomoże nam zapanować nad Kyuubim. A w zamian każe przysłać wszystko co potrzebujecie.
-Odprowadzę cię do bramy.
Opuścili salę i ruszyli do bramy, jeszcze o czymś rozmawiając. Gdy dotarli, wszyscy mnisi zebrali się, aby pożegnać Hokage, wszyscy oprócz jednego.
-Na wieczór jest przewidywana śnieżyca, wiec lepiej się pośpieszyć.
-Dziękuję.
-Księgi postaram się wysłać jak najszybciej.
Minato ruszył w drogę powrotną do Konohy. Gdy tylko zniknął z ich wzroku, Takashi odwrócił się ze zmartwioną miną.
-Coś się stało? – spytał Keisuke.
-Za bardzo naciskałem, aby Naruto się pogodził z ojcem i uciekł, tak jak pewnie widziało kilka osób. Keisuke weź kilku mnichów i idźcie na poszukiwania.
-Co jeśli nie uda nam się go znaleźć  go przed śnieżycą?
-Wracajcie, Rei się nim zaopiekuję. Mam taką nadzieję – dodał cicho, aby nikt nie słyszał.
Naruto, w tym czasie siedział skulony w jakiejś jaskini i płakał. Cały się trząsł, wróciły do niego wspomnienia. Nagle  obok niego pojawił się słup z ognia, z którego wyszła Rei. Miała na sobie ciepłe ubranie. Czarne spodnie, ocieplane buty i puchową kurtkę. Przytuliła się do Naruto, aby go ogrzać.
-Wypłacz się, czasami na smutek tylko to podziała.
-Zostaw mnie – powiedział blondynek. – Chce być sam.
-Jeszcze tu zamarzniesz – powiedział, ale chłopak nic nie odparł. –Czemu nie chcesz się z nim pogodzić? – smoczyca postanowiła zacząć drażliwy temat,  uznała, ze to mu pomoże.
-Zranił mnie, nawet nie skojarzy sobie, ze mogę być jego synem, ma mnie gdzieś.
-Ludzie ciągle popełniają błędy, zresztą nie tylko ludzie. Wszyscy popełniają błędy.
-Ale część stara się je naprawić, a on nie.
-Skąd to możesz wiedzieć.  Może by to naprawił, gdyby wiedział kim jesteś.
-Nie broń go.
-Nie bronię go, ale nie mogę patrzeć jak cierpisz z jego powodu. Twoje serce coraz bardziej zamyka się dla innych. W końcu pochłonie cię mrok.
Blondynek nic nie powiedział, tylko spojrzał na wyjście. Nie widział dalej niż metr. Śnieżyca rozpętała się na dobre.
Nagle usłyszeli głośny ryk, a następnie wybuch. Wstrząs poczuli wyraźnie, jakby był bardzo blisko, albo to w był bardzo silny wybuch. Potem usłyszeli kilka ryków, które wyraźnie  przeszywały powietrze.
-Co to? – spytał blondynek, ale Rei, była zbyt wystraszona, aby odpowiedzieć. – Rei co to było?! – chłopak potrząsnął rudą.
-Nie możesz tam iść, zginiesz.
-Co to było?
-Ten ryk, należał do niego. Dragor, to on.
-Musze tam iść. Za nim zabije wszystkich.
-Naruto jesteś za słaby, zginiesz.
-Nie mogę pozwolić, aby oni wszyscy zginęli.
-Nie puszczę cię! – krzyknęła, a wyjście zostało zamknięte przez ścianę ognia.
-Nie zatrzymasz mnie! – blondyn krzykiem rozproszył ścianę i ruszył biegiem.
-Naruto nie!
Rei wybiegła za nim.
Naruto mimo złej widoczności, widział wszystko doskonale. Po 30 minutach biegu dotarł w miejsce gdzie powinna stać brama świątyni. Stał niedowierzając w to co widzi. Z wielkiej świątyni, została tylko kupka gruzu.
-Nie – powiedział cichym głosem.
W kilku miejscach był czarny ogień, od którego bił mrok i chłód. Naruto zaczął iść dalej, widział martwe ciała swoich przyjaciół. Gdy tylko zobaczył twarz Keisuke, podbiegł do niego i zaczął odkopywać jego ciała. Okazało się, że głowa była przyczepiona do kawałka klatki piersiowej, reszty ciała nie miał, a pod nim było dużo krwi.
Chłopak odskoczył jak poparzony, na taki widok. Po kilku chwilach wstał i ruszył dalej. Zobaczył Takashiego, który jeszcze dychał.
-Sensei. Sensei.
-Naruto – powiedział cicho. – Na szczęście nic ci nie jest. Słuchaj musisz zejść do podziemi góry, Rei wie po co. Powiedz jej, aby wyszkoliła  cię i pomogła pokonać Dragora. Inaczej cały świat może przestać istnieć.
-Nic nie mów, zajmę się tobą.
-Nie. Czuję , że mam zmiażdżone płuca.
Po kilku sekundach Takashi zmarł na oczach małego chłopca.
-NIE!  - krzyk chłopca zamienił się w ryk, a z jego ciała wystrzelił słup złotego ognia.

Był bardzo wysoki, możliwe, ze widoczny w wielu wioskach. Jego światło oświetliło całą górę, a z daleka wyglądało to majestatycznie.

wtorek, 3 listopada 2015

Naruto - smoczy pustelnik -4.

Z powodu braku weny, rozdział trochę opóźniony i pisany na przymus. Mam nadzieję, że się spodoba i nagrodzi czas czekania na niego.


Rozdział 4.
---Naruto---
Właśnie wyruszyliśmy w drogę powrotną. Keisuke jeszcze się żegnał z Misuo, ja stałem za nim i czekałem. Moje myśli ciągle były skierowane na to czego się tu dowiedziałem. Na ziemię przywrócił mnie Keisuke, który mnie szturchał. Poprawiłem plecak i ruszyłem za nim, ciągle zamyślony.
-Przestaniesz w końcu o tym myśleć?
-Jakoś trudno mi to wszystko ogarnąć.
-Wiem. Nie co dzień ktoś dowiaduję się, że jego przeznaczenie zostało spisane wieki temu.
-Tylko skąd ktoś wiedział, że się w ogóle urodzę. To jest nie normalne.
-W życiu spotkasz wiele nie normalnych rzeczy.
-Pewnie tak, ale ja mam być jakimś smoczym pustelnikiem, to się kupy nie trzyma.
-„Wcale nie” – usłyszałem głos Rei w swojej głowie. – „Jeszcze z nikim nie połączyłam się całkowicie, przez co nie miałam dość siły, aby pokonać Dragora. Czuję, ze z tobą Naruto to się uda. Czuję, że to przeznaczenie, chciało, abym to z tobą połączyła się w pełni.”
-„Ale co to znaczy?”
-„Po odpowiednim treningu nabędziesz trochę cech smoka, oraz będziesz potrafił się w niego przemienić, nie w pełni, ale dostaniesz skrzydeł, twoje ciało pokryją łuski, paznokcie staną się szponami, a twoje zmysły…” – nie dosłyszałem końcówki, bo Keisuke mnie uderzył w ramię.
-Słuchasz mnie?
-Yyy… tak.
-To co powiedziałem?
-No… żebym nikomu o tym nie mówił?
-Słuchałeś – powiedział niedowierzająco.
-Ile nam zajmie droga powrotna?
-Cóż jeśli przejdziemy przez pustynię, a następnie przez Konohę, jakieś pięć dni.
-Konohę? A nie możemy jej ominąć?
-Możemy, ale będziemy iść tydzień.  A Takashi-sama kazał nam wracać jak najszybciej.
-Rozumiem.
-Nie bój się, w Konosze tylko uzupełnimy zapasy i ruszamy. Takashi mnie uprzedził, że pochodzisz z tej wioski i lepiej, aby nikt cię nie poznał.
-Dzięki.
-A co do wyglądu to możesz użyć Henge.
-Wiesz, że jeśli spotkamy kogoś z klanu Uchiha to pozna, że jestem przemieniony.
-Taka szansa jest tak duża jak twoja dziura w głowie, więc możemy być spokojni.
-ZABIJE!
Rzuciłem się do niego i przewróciłem na ziemię. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi, dopóki nie uderzyliśmy w jakieś drzewo. Kiedy się uspokoiliśmy, mógłbym przysiąść, że słyszałem czyjeś prychnięcie.
Od razu zacząłem się rozglądać po konarach drzew, ale nikogo nie zauważyłem.
-Jeszcze trochę i po ciebie przyjdę – usłyszałem cichy szept.
-Słyszałeś? – spytałem Keisuke.
-Co?
-Jakby czyiś szept.
-Przesłyszało ci się – gdy Keisuke to powiedział zawiał silny wiatr, który porwał w powietrze mnóstwo liści i piachu.
-Chodź, bo nie dotrzemy do świątyni w ciągu miesiąca – krzyknął Keisuke, który był o jakieś 50 metrów dalej.
Od razu do niego podbiegłem i ruszyliśmy dalej.  Ciągle się zastanawiałem, czy to mi się przesłyszało, czy jednak ktoś nas śledzi.
Wieczorem rozłożyliśmy namioty i rozpaliliśmy ognisko.  Usiedliśmy wokół niego, aby się trochę ogrzać.
-Tak w ogóle to po co są te spotkania?
-Nie wiem, nikt nie jest wpuszczany na nie. My mamy tylko przygotować wszystko na przyjęcie gości.
Skończyliśmy rozmawiać. Gadka jakoś się nie kleiła, więc położyłem się na plecach i zacząłem patrzeć w gwiazdy.
Kilka dni później byliśmy nie daleko Konohy, do której zmierzaliśmy. Z każdym krokiem miałem mniej pewności, a więcej strachu.
-Masz i się uspokój – powiedział Keisuke rzucając  czymś we mnie.
-Co to?
-Maska na twarz, będzie ci tylko widać oczy i włosy.
-Dzięki – odparłem od razu ją zakładając.
-Do wioski dotrzemy za jakaś godzinę.
Gdy dotarliśmy, zostaliśmy zatrzymani przez strażników bramy. Byli to chyba chunini. Jak dla mnie nie wyróżniali się czymś szczególnym.
-Czego tu szukacie?
-Chcemy uzupełnić zapasy. Jesteśmy ze świątyni w górach mglistych i właśnie wracamy z dwumiesięcznej wyprawy.
-Zameldujcie się u Hokage  - powiedział jeden i nas przepuścili.
-U Hokage? – spytałem nie dowierzając. – Nie chce go widzieć.
-Musisz.
-Nie.
-Tak.
-Nie pójdę tam, nienawidzę go.
-Słuchaj nie wnikam w to co ci zrobił, ale musisz tam iść.
-Nie, spotkam go dopiero, gdy będę gotowy.
-Na co?
-Aby rzucić go na kolana i zmusić do przeproszenia mnie przy wszystkich mieszkańcach wioski.
-Jeśli będziesz się zachowywał jak dzieciak to nigdy nie nastąpi.
Prychnąłem tylko i skręciłem w boczną uliczkę. Nie zmusi mnie, abym oglądał Czwartego. Wyszedłem na jakąś dużą ulicę, było tu strasznie dużo ludzi. Spostrzegłem mały bar, więc do niego wszedłem.
-Ramen – stwierdziłem podnosząc kotarę.
Były tu trzy stoliki i cztery miejsca przy ladzie. Zająłem jedna z dwóch wolnych miejsc przy ladzie i czekałem, aż ktoś podejdzie do mnie. Spojrzałem w bok. Na krześle dalej siedziała czarnowłosa kobieta, a dalej mała blondynka. Dziewczynka mogła mieć jakieś dwa lata.
Kobieta odwróciła głowę, przez co nasze spojrzenia się spotkały. Miała czarne oczy i bladą cerę.
-Pani… Mikasa – powiedziałem cicho.
-Słucham? – usłyszałem męski głos.
Odwróciłem się i zobaczyłem starszego mężczyznę, w białym fartuchu i czapeczce na głowie.
-Poproszę dwie miski Ramen.
-„Co jeśli mnie pozna?” – spytałem sam siebie. –„A kij z tym. Mam to gdzieś.”
Gdy dostałem Ramen zdjąłem maskę i zacząłem jeść. Kątem oka obserwowałem moją macochę, która karmiła dziewczynkę, która jadła Ramen tak samo szybko jak ja. Pani Mikasa wydawała się być jednocześnie smutna i szczęśliwa. Nie odwróciła się w moja stronę ani razu. Gdy zjadłem wyjąłem z kieszeni portfel.
-10 Ryo się należy – powiedział kucharz. W tej chwili kobieta się odwróciła, ale ja już stałem do niej plecami i zakładałem maskę.
Wyszedłem i skierowałem się do budynku administracyjnego, ale gdy uszedłem kilka kroków zmieniłem zdanie. Postanowiłem zrobić zakupy, aby jak najmniej przebywać w wiosce.
-Tu jesteś – usłyszałem głos Keisuke.
Byłem przed sklepem, kiedy Keisuke złapał mnie za ramię.
-I co?
-Nic, nawet się z nim nie widziałem. Jakiś shinobi nas tylko odnotował i już.
-To robimy zakupy i wynosimy się stąd? – spytałem, wchodząc do sklepu.
-Myślałem, aby przenocować jedną noc w jakimś hotelu.
-Po co?
-Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale Takashi przekazał nam jedno zaproszenie dla Yondaime.
-CO!? – wydarłem się na cały sklep, aż wszyscy się na nas spojrzeli.
-Nie krzycz. Chciałem ci to powiedzieć, ale tak jakoś wyszło…
-I może mamy go jeszcze eskortować? – spytałem, bardziej stwierdzając w żarcie, ale mina Keisuke przekonała mnie, że zgadłem.
-I jeśli Yondaime będzie chciał to jego rodzinę.
-Nie. Zgodziłem się na wstąpienie do Konohy, ale na to nie ma mowy.
Dla kogoś , wyglądało to śmiesznie. Staliśmy na środku sklepu i się kłóciliśmy.
-Robicie zakupy, albo won ze sklepu! – krzyknął sprzedawca.
-Przepraszamy – powiedziałem lekko się kłaniając.  
Zrobiliśmy zakupy i wyszliśmy ze sklepu.
-Wiesz gdzie jest jakiś hotel? – spytałem naburmuszony.
-Nie – odparł i ruszył wzdłuż głównej ulicy, w kierunku budynku administracyjnego. – Wieczorem pójdziemy… pójdę do Hokage, przekazać mu zaproszenie.
Gdy tylko zobaczyłem szyld z napisem hotel, zacząłem iść ku niemu.  Wszedłem do niego i wynająłem pokój na jedną noc. Od razu zacząłem pakować jedzenie do plecaka, gdy to zrobiłem wziąłem czyste ubranie i poszedłem pod prysznic. Gdy się umyłem położyłem się do łóżka, ale nie mogłem zasnąć.
Wstałem i wyjąłem z plecaka ołówek i blok z kartkami. Usiadłem w oknie i spojrzałem na głowy Kage. W zachodzącym świetle wyglądały pięknie. Zacząłem je szkicować, choć nie wychodziło mi to. Nie mogłem się skupić, przez myśli krążące wokół powrotu do Świątyni. Gdy zrobiło się późno, dałem sobie spokój z rysowaniem i położyłem się spać.
Następnego dnia obudziłem się wcześnie. Była 6 rano, a ja już byłem na nogach. Nie miałem nic do roboty i nie wiedziałem co z sobą zrobić. Postanowiłem spróbować jeszcze raz narysować głowy Hokage. Nic mi nie zaprzątało głowy, więc spokojnie je naszkicowałem.
-„To jak na razie mój najlepszy rysunek” – pomyślałem, gdy skończyłem. – „Gdy tylko wrócimy zajmę się twoim portretem” – powiedziałem do Rei, ale nie usłyszałem odpowiedzi. – Pewnie śpi.
Spojrzałem na zegarek, była 8 rano, więc wyszedłem z pokoju i ruszyłem do sklepu po jakieś śniadanie.  O 10 spotkałem się z Keisuke, który wracał od Hokage.
-I co? Przeszło ci?
-Zgoda, będę ci pomagał go eskortować, ale nie licz na nic więcej.
-Cieszy mnie to.
-O której ruszamy?
-Yondaime, ma jeszcze ważne sprawy do załatwienia, więc jutro rano.
-Idę trenować – powiedziałem i wyszedłem z hotelu.
Ruszyłem na jakieś pole, gdzie spędziłem cały dzień. Następnego dnia o 6 rano, razem z Keisuke czekaliśmy pod bramą na Hokage.
-On idzie sam czy z rodzinką?
-Nie wiem.
Po kilku minutach Yondaime zjawił się w Złotym Błysku obok nas. Jakoś nie zachwycił mnie tym, gdyby nie maska zobaczyłby, że jestem znudzony.
-Przepraszam za spóźnienie – powiedział.
Nic nie mówiąc odwróciłem się i zacząłem iść.
-Jemu co? – usłyszałem pytanie Kage do Keisuke.
-Jakby to powiedzieć – w jego głosie było zakłopotanie. – Nienawidzi pana – dodał prosto z mostu.
Yondaime na pewno był zdziwiony taką odpowiedzią. Szedłem daleko przed nimi, tak aby nie słyszeć ich rozmowy. Wieczorem, gdy rozpaliłem ognisko, wskoczyłem w konar drzewa i ułożyłem się na gałęzi, aby widzieć  gwiazdy.
-Powiesz mi, czemu mnie nienawidzisz? Przecież nawet się nie znamy.
Pod gałęzią zjawił się Yondaime. Na to drugie pytanie poczułem ból w sercu.
-Znamy się. Ja cię znam, a ty… powinieneś mnie znać.
-Jak masz na imię? Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedyś się spotkali.
-Widać mało obchodzą cię osoby, które kiedyś spotkałeś. A teraz zostaw mnie w spokoju.
Spojrzałem mu w oczy. Był strasznie zdziwiony, a ja byłem bliski płaczu. Zeskoczyłem z drzewa i ruszyłem w głąb lasu.
-Gdzie idziesz?! – krzyknął Keisuke, ale zignorowałem go.
Po paru minutach marszu trafiłem na mały wodospad. Od razu wskoczyłem na górę i usiadłem na brzegu, małego klifu, w pozycji lotosu. Lubiłem medytować, mogłem wtedy spokojnie myśleć.
Przesiedziałem tak całą noc. Rano byłem wypoczęty, gdy tylko wyszło słońce wróciłem do obozu. Yondaime i Keisuke siedzieli przy ognisku i piekli ryby. Od razu usiadłem na jednym paliku i wziąłem kijek z rybą.
-Gdzie byłeś całą noc?
-Medytowałem. Kto pilnował obozu?
-Nikt.
-Jak to nikt? Wiesz, że Hokage….
-Spokojnie, jesteśmy pilnowani przez Anbu – powiedział Hokage. – Nikt nie zbliży się na odległość kilometra.
-Czemu w ogóle to my robimy za eskortę? Hokage, chyba powinien mieć swoją eskortę z wioski? Powinni to być wyszkoleni shinobi.
-Mimo młodego wieku dużo wiesz. Masz rację Hokage powinien mieć specjalną eskortę, ale do Świątyni nie zostali by wpuszczeni, więc musieli by spać w jaskiniach, gdzie pewnie by zamarzli.  Moje Anbu będzie nas pilnować do podnóża gór, dalej będą czekać na mnie.
Popatrzyłem na niego chwile zdziwiony, potem zająłem się jedzeniem.
Do podnóża gór dotarliśmy po prawie czterech dniach. Minęły cztery, długie i ciężkie dni.
-„Czemu się smucisz?” – usłyszałem głos Rei, przez co od razu się lekko rozweseliłem.
-„Bo musze robić mu za eskortę?” – odparłem pytaniem na pytanie. – „Tak w ogóle to czemu wcześniej się nie odzywałaś?”
-„Chciałam uniknąć wykrycia przez Kyubiego.”
-„Czemu.”
-„Na razie będzie lepiej, jeśli żaden biju mnie nie wykryje.”
-„Rozumiem.”
Na szczęście nie musiałem poświęcać całej uwagi na rozmowę, bo to by się źle skończyło. Szedłem normalnie po górach, rozmawiając telepatycznie ze smokiem, we mnie zapieczętowanym.
-„Myślałaś już?”
„Nad czym?”
-„No jak ma wyglądać twój portret.”
-„Myślałam już o tym miesiąc temu.”
-„I?”
-„Dowiesz się we właściwym czasie.”
-„Ej, teraz będzie mnie zżerać ciekawość.”
-„To twój problem.”
-„Jeszcze zobaczymy? Ciekawe, czy będziesz zadowolona, gdy zrobię ci ten portret. Jak myślisz oko większe od głowy, wygląda ładnie?”
-„Jeśli ty je narysujesz to tak.”
Potem słyszałem długi śmiech Rei. Zacząłem się rozglądać, niektóre skały odbijały światło, co mogło znaczyć jedno.
-Uważajcie, jest ślisko – powiedziałem do Keisuke i Yondaime, którzy szli za mną.
-Ile trwa podróż do Świątyni? – spytał Hokage.
-Jeśli pogoda nam będzie sprzyjać i utrzymamy tempo, tu do jutra wieczorem dotrzemy. – wyjaśnił Keisuke.
-Czy mnisi, nie boją się puszczać na misję dzieci?
-A ty się nie boisz puszczać geninów na misje wyższe niż ranga D? – spytałem, nie okazując żądnego szacunku.
-Może trochę szacunku – powiedział zły Keisuke.
-Nie trzeba, skoro mnie nienawidzi, nie będzie mi okazywał szacunku nawet przez siłę.
-Wyjąłeś mi to z ust.
-Jeny. Nigdy więcej nie idę z tobą na misję. Ty byś nawet psychopatę wykończył.
-Cicho – powiedziałem, słysząc dziwny dźwięk. – Lawina!
Ruszyłem biegiem w poszukiwaniu jaskini. Na szczęście taka była kilkanaście metrów dalej. Gdy tylko Keisuke wbiegł jako ostatni, śnieg zasłonił wejście do środka.
-Takie coś zdarza się często?
-I tak i nie – odparł Keisuke. – Czasami mnisi sami wywołują lawiny, aby pozbyć się nadmiaru śniegu, ale teraz nie było słychać wybuchu, więc albo lawina sama się stworzyła, albo, ktoś stopił śnieg.
-Jak to stopił?
-Jeśli stopi się duże ilości śniegu, woda wsiąka w śnieg niżej, przez co jest cięższy i zaczyna się obsuwać.
-Rozumiem. Długo mamy tu siedzieć.
-Nie – odparłem i podszedłem do wyjścia.
Dotknąłem dłonią śniegu, a on zaczął się topić.
-Jest najlepszy jeśli chodzi o Katon – powiedział jeszcze Keisuke, za nim wyszedłem na powierzchnię.

Gdy byliśmy wolni, ruszyliśmy dalej w kierunku świątyni.