Rozdział 27.
Gdzieś pod ziemią w tajnej kryjówce było duże pomieszczenie.
Oświetlone było tylko kilkoma świecami, a po środku stał wielki pojemnik. W
środku był mały chłopiec, który był zanurzony w jakiejś cieczy. Do ust miał
włożoną rurkę, przez która oddychał, a w jego ciało były powbijane liczne
szpilki, które również były podłączone do jakiś cienkich przewodów. Do tego
pojemnika były podłączone liczne przewody, które walały się po ziemi.
Nagle otworzyły się drzwi, a światło z korytarza padło na
nieprzytomnego chłopca. W futrynie pojawił czarnowłosy mężczyzna o iście białej
skórze i kocich oczach. Na sobie miał w ciemne spodnie, przywiązane grubym
fioletowym sznurem i biały podkoszulek.
Zaraz za nim był siwowłosy chłopak w okularach. Na oko mógł
mieć 18 lat. W rękach trzymał jakieś papiery i długopis. Na sobie miał
fioletowe spodnie i biało-fioletową koszulkę.
Oboje podeszli do pojemnika. Starszy tylko się przyglądał
chłopcu, a młodszy mężczyzna zaczął robić jakieś notatki.
-Wszystko gotowe? – spytał czarnowłosy.
-Tak Orochimaru-sama.
-Zaczynaj Kabuto.
Okularnik podszedł do jakiegoś
komputera i zaczął coś przy nim robić. Po chwili przez cienkie rureczki, które
były przyczepione do igieł wbitych w ciało, zaczęła płynąć czerwona substancja.
Chłopiec zaczął się wyrywać. Rurka
z jego ust wypadła, a w pomieszczeniu rozległ się jego krzyk. Gdy cały czerwony
płyn został wstrzyknięty w ciało chłopca, cienkie rurki powystrzeliwały od
maszyny, a z otworów zaczęła wylewać się woda, w której był zanurzony chłopiec.
Jego krzyk ucichł, a ciało upadło
bezwładnie na dół. Jego oddech był płytki i szybki. Nagle otworzył oczy, jego
tęczówki były czerwone, a źrenica była pionową cienką, czarną kreską.
-Sprawdź jego stan – rozkazał
Orochimaru.
-Tak jest – odparł Kabuto i podszedł
do pojemnika.
Nacisnął jakiś guzik, a drzwi otworzyły się. Przez otwór wylała się
reszta wody, a siwowłosy podszedł do chłopca. Jego dłoń została pokryta
niebieską chakrą, którą przyłożył do ciała dziecka. Po minucie skończył i wyprostował
się.
-Wszystko dobrze. Jego ciało jest
silne. W ciągu kilkunastu godzin jego ciało powinno się przyzwyczaić do nowej
mocy.
-Doskonale – powiedział ktoś z za
ich pleców.
O futrynę drzwi opierał się
białowłosy mężczyzna. Był dobrze umięśnionym dwudziestolatkiem. Na sobie miał
czarne spodnie i biały poszarpany bezrękawnik. Na plecach miał wielki miecz,
był prawie tak długi jak mężczyzna. Od białowłosego emanowała wrogość i siła.
-Jeśli przeżyje dostaniesz co
chcesz – powiedział mijając Orochimaru, bez żadnego spojrzenia.
Podszedł do chłopca i zarzucił go
sobie na ramię jak lalkę. Między nimi panowała cisza, Kabuta ogarnęła panika,
chłopak bał się cokolwiek powiedzieć, natomiast Orochimaru nie widział
potrzeby, aby zabierać głos. Dragor wyszedł z pokoju i skręcił do wyjścia.
-Trzeba cię jakoś nazwać –
powiedział do siebie białowłosy. – Nie będę do ciebie krzyczał „Ty”.
Z takimi myślami Dragor z
dzieciakiem na plecach opuścił kryjówkę Orochimaru i ruszył w kierunku gór.
-------Naruto------
Obudziłem się, gdy zrobiło mi się
gorąco. Usiadłem i spojrzałem na siebie. Spałem w ubraniach, przez co było mi
strasznie ciepło. Zacząłem się zastanawiać, czemu w ogóle się nie rozebrałem.
Olśniło mnie dopiero, gdy się przebierałem. Wczorajszego dnia ćwiczyłem do
późna Fuinjutsu i nie miałem sił się przebierać.
Gdy ubrałem się w czyste ubranie
wyszedłem na dwór. Zatrzymaliśmy się na niewielkiej polanie, nie daleko Konohy,
więc roślinność była duża i gęsta. Wysokie krzaki, zapewniały nam kamuflaż, a
las zapewniał chrust na ognisko.
Wyjąłem z plecaka kilka kunai i
ruszyłem nad rzeczkę. Była mała i płytka, ale ryby były duże i smaczne.
Chodziłem po rzece powoli, aby nie spłoszyć swojego śniadania. Gdy byłem
wystarczająco blisko rzuciłem kunaia trafiając w rybę. Gdy upolowałem kilka
sztuk wróciłem do obozu.
Od razu przygotowałem ryby do
pieczenia i ułożyłem stosik drewna, który podpaliłem. Gdy śniadanie już się
piekło, obok mnie pojawiła się Rei.
-Znowu ryby?
-Tak – odparłem ignorując jej
narzekanie.
-Wieczorem dotrzemy do Konohy, to
może zjemy coś normalnego.
Zapanowała cisza, co było dziwne,
gdy Rei była w pobliżu. Gdy ryby lekko się podpiekły posypałem je przyprawami i
przekręciłem na drugą stronę.
-Wiesz, że, aby wziąć udział w
Egzaminie musisz mieć drużynę i senseia.
-Wiem – odparłem po dłużej chwili.
-Stało się coś? – spytała łagodnie
patrząc mi w oczy.
-Ostatnio jakoś prześladuje mnie
dziwne uczucie.
-Przez to, że wracasz do Konohy?
-Mam taką nadzieje – odparłem
patrząc w kierunku Konohy.
Po śniadaniu spakowałem namiot i założyłem na
włosy chustkę, a na twarz maskę. Przebrania sa praktyczniejsze niż genjutsu,
zwłaszcza w Konosze. Mieliśmy już ruszać, gdy wyczułem kilka źródeł chakry
kilkadziesiąt metrów za nami, w tym jedno bardzo silne.
Razem z Rei spojrzeliśmy na siebie
i lekko skinęliśmy głowami. Rei zniknęła, a ja usiadłem w cieniu drzewa. W tym
czasie ci, których wyczułem znaleźli się na drugim końcu polany. Zauważyliśmy
siebie w tym samym czasie.
Była to trójka dzieciaków i
mężczyzna. Zwolnili i zaczęli wolnym krokiem do mnie podchodzić. Byłem
przekonany, że to duże źródło chakry pochodzi od mężczyzny, ale ta siła biła od
chłopaka z czerwonymi włosami z tatuażem
na czole.
Dzieciaki stanęli na środku
polany, a mężczyzna szedł dalej w moim kierunku. Miał na sobie jasne ubranie,
zakrywające całe ciało, chustkę na głowie oraz opaskę ze znakiem Wioski Piasku.
-Kim jesteś? – spytał spokojnie.
-Naruto, zmierzam na Egzamin na
Chunina do Konohy. A wy? – odparłem lustrując go wzrokiem.
-Jestem Baki. Wraz z moją drużyną
zmierzamy do Konohy – mówiąc dał znak dzieciakom, aby podeszli. – To trójka
dzieci Kazekage. Kankuro, Temari i Gara – powiedział wskazując po kolei na
każdego.
Kankuro i Gara wyróżniali się od
zwykłej młodzieży. Pierwszy malował fioletowe paski na twarzy, a drugi nosił
wielką tykwę na plecach. Temari nie wyróżniała się niczym szczególnym,, ale
również miała przyczepione coś do pleców.
-„Więc ma na imię Gara” –
pomyślałem, patrząc w oczy dzieciaka.
-A ty skąd pochodzisz? – spytał
nagle Baki. Zaskoczył mnie, a ja nie wiedziałem co powiedzieć.
-Pochodzę ze Świątyni w Górach
Mglistych – wypaliłem na jednym oddechu.
-A gdzie twoja drużyna? – spytała
dziewczyna.
-Nie żyją – odparłem udając
smutek. – Kilka dni temu zostaliśmy
zaatakowani przed dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach z czerwonymi chmurami.
-Czy ty, aby nie jesteś za stary
na Egzamin na Chunina? – powiedział Kankuro.
-Mam 15 lat.
Nagle z moich boków pojawiły się
fale piasku. W ostatniej sekundzie odskoczyłem do tyłu, a fale się zderzyły.
Gdybym nimi oberwał, z Egzaminem byłby koniec. Piasek zasłonił mnie, a z za
niego usłyszałem krzyk Bakiego.
-Gara! Miałeś nikogo nie zabijać!
Lekko wkurzył mnie ten atak, więc,
gdy w piasku powstałą luka zaatakowałem. Gara oberwał prosto w szczękę z kolana
i poleciał kilkanaście metrów do tyłu. Piasek owinął się wokół niego i postawił
do pionu.
Na jego twarzy jak i jego drużyny
był czysty szok. Lekko kucnąłem między Temari, a Kankuro, czekając czy
zaatakują, ale nic nie zrobili. Szok z ich twarzy zamienił się na strach.
Spojrzałem na Garę. Jego mina przypominała twarz szaleńca.
-Zginiesz – powiedział cicho i
wyprostował prawą rękę.
Piasek uformował wielką dłoń,
która pędziła prosto na mnie. Skoczyłem w górę, a dłoń uderzyła w miejsce gdzie
stałem i rozsypała się. Sekundę później z kupy piachu wystrzeliła w górę
piaskowa dłoń.
-Stop! – krzyknął Baki.
Spojrzałem na mężczyznę, stał przy
Garze i trzymał jego nadgarstek. Mimo to piaskowa dłoń mnie złapała. Czułem jak
coraz bardziej się zaciska.
-Katon: Ognisty Wybuch!
Z mojego ciała wystrzeliła ognista
fala, która rozproszyła piasek. Ataki
ustały, a ja wylądowałem na ziemi tuż za plecami Gary. Baki puścił rękę
chłopca, a ja wyprostowałem się.
-Jeśli chcesz walczyć – zacząłem
odwracając głowę – spotkajmy się na Egzaminie – dokończyłem zimnym tonem,
patrząc w jego oczy.
Jego oczy przez sekundę były
odrobinę większe, widać zaskoczyłem go. Jego rodzeństwo było w szoku, natomiast
Baki patrzył na mnie z pewnym uznaniem.
Odwróciłem się w stronę ścieżki i
ruszyłem. Gdy byłem już na drodze, spojrzałem na Gare. Uważnie wpatrywał się we
mnie z rękami założonymi na piersi. Poprawiłem miecz na prawym ramieniu i
ruszyłem dalej, w kierunku Konohy.
-„Jego chakra jest jakaś dziwna” –
powiedziała Rei.
-„Zauważyłem, a w dodatku potrafi
władać nad piaskiem. Ciekawe czy podziała na niego pieczęć paraliżująca.”
Późnym popołudniem byłem pod bramą
Konohy. Przeszedłem przez nią i skierowałem się do budki strażniczej. Siedziało
w niej dwóch strażników, typowych kamizelkach joninów Konohy i opaskach ze
znakiem liścia.
-Kim jesteś? – spytał jeden z
nich.
-Przybyłem na Egzamin na Chunina –
odparłem, zwracając na siebie uwagę drugiego strażnika.
-Sam?
-Moja drużyna została zabita,
tylko ja ocalałem.
Strażnicy spojrzeli na siebie i
kiwnęli sobie głowami. Jeden z nich wstał wyszedł z budki i stanął naprzeciw
mnie.
-Zdejmij maskę i chustkę –
rozkazał patrząc mi w oczy.
-Nie – odparłem twardo. – Mam
strasznie poparzoną twarz, a włosy spaliły mi się podczas walki.
-Pamiętaj – powiedział pierwszy strażnik. –
Będziesz pilnowany.
-Chodź za mną do Hokage.
Skinąłem głową i ruszyłem za
joninem. Przeciskaliśmy się przez tłumy na głównej ulicy. Dojście pod budynek
administracyjny zajęło nam paręnaście minut. Dopiero, gdy weszliśmy na plac
przed siedzibą Hokage, zwróciłem uwagę na twarze Kage. Przez te parę lat
zapomniałem jak wyglądają. Na samym
końcu była jego twarz, a za chwilę miałem stanąć twarzą w twarz z nim.
Wszedłem za joninem do budynku, a
dalej prosto na schody. Po kilku minutach byliśmy przed drzwiami Yondaime.
-Czekaj – powiedział strażnik i po
zapukaniu w drzwi wszedł do środka.
Przez drzwi słyszałem różne
szmery. Po kilkudziesięciu sekundach ucichły, a drzwi się otworzyły. Wszedłem
do środka, jonin, który mnie prowadził wyszedł i zamknął drzwi.
Szybko się rozejrzałem i stanąłem
na środku gabinetu przed biurkiem. Cały pokój był w jasnych kolorach wykończony
starym drewnem i kilkoma kwiatami do ozdoby. Wszystkie pułki i regały, były
zapełnione zwojami czy książkami. Na biurku zauważyłem kilka ramek na zdjęcia.
Hokage patrzył na jakiś papier
przed sobą, pisząc cos na kartce obok. Z jego twarzy nie dało się wyczytać
żadnych uczuć. Na sobie miał biały płaszcz, a pod nim kamizelkę jonina Konohy.
-Słucham – powiedział zwracając na
sobie moją uwagę.
Patrzył mi prosto w oczy
wyczekując odpowiedzi. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie dopóki nie chrząknął.
-Przybyłem ze Świątyni Smoka na
Egzamin na Chunina. Niestety zaraz po zejściu z gór zostaliśmy zaatakowani i
przeżyłem tylko ja.
-Jak to przeżyłeś tylko ty?
-W nocy zostaliśmy zaatakowani
przez dwóch bandytów w czarnych płaszczach w czerwone chmury.
-Kiedy to było?
-Z pięć dni temu.
-Nie dobrze – powiedział do
siebie. – Wysłałeś wiadomość do Świątyni?
-Tak. Co z Egzaminem?
-Regulamin zabrania uczestnictwa
bez drużyny. W dodatku jako jedyny przeżyłeś atak – na jego twarzy pojawił się
dziwny grymas.
-Usiądź na razie, musimy
skonsultować to z kilkoma osobami.
-To wywoła zamieszanie, tuż przed
Egzaminem.
-Nie możemy tego tak zostawić.
-Proszę to zostawić nam. Świątynia sama wymierzy
sprawiedliwość.
-W takim razie pozostała drużyna.
Przedstawię twoją sprawę, sędziom, jeśli się zgodzą, będziesz mógł wziąć
udział.
-Dla mnie nie liczy się tytuł.
Moim zadaniem jest pokazanie siły Świątyni, więc bez problemów mogę wystąpić
sam.
Poczułem wielką pewność siebie i
zacisnąłem dłonie w pięści. Zapanowała cisza, Hokage przez dłuższy czas
wpatrywał się we mnie. Na chwilę, nawet przestałem myśleć o zaatakowaniu go.
-Dobrze, będziesz mógł wystąpić.
Gdy wszystko wypełniłem, wyszedłem
z gabinetu. Czułem satysfakcję, choć nie wiem czemu. Opuściłem budynek i
ruszyłem główną ulicą rozglądając się za jakimś lokum. Do Egzaminu zostało
trochę czasu, więc mogłem dalej trenować, choć nie miałem zamiaru się zdradzać.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Miałem szczęście i znalazłem hotel
naprzeciwko jakiegoś baru. Po ogarnięciu się poszedłem do baru coś zjeść. Towarzystwa
dotrzymywała mi Rei, jak zwykle. Gdy wychodziłem z niego był wieczór. Słońce
dawno zaszło, a lampy uliczne były włączone. Ulice były puste.
-Wszyscy poszli do domów, spędzić
spokojnie wieczór z rodzinami – powiedziałem do Rei.
-Nie długo egzamin – odparła cicho.
-Wiem i jestem gotowy.
Nahahaha! No nieźle, wreszcie akcja w Konoha! Zachowam jednak resztkę umysłu, i jak najnormalniejszy człowiek poczekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńKrótko... Lepiej by było notki rzadziej a np 3/4 razy dłuższe
OdpowiedzUsuńKrótko... Lepiej by było notki rzadziej a np 3/4 razy dłuższe
OdpowiedzUsuńWcale nie jest tak krótko, autor sam musi decydować co ma się znaleźć w danym rozdziale i nie ma sensu go na siłę przeciągać. Co do opowiadania, ciekawi mnie czy Minato już wie, że Naruto będzie w wiosce? Bo Rei swoją część już zrealizowała, a Jiraya?
OdpowiedzUsuńŚwietnie... Czy Naruto będzie walczył z Minato? Czy plan Rei zadziała i Naruto nie będzie mścił się? Czekam z niecierpliwością na następną notkę... :-)
OdpowiedzUsuńCiekawe, czym nas jeszcze zaskoczysz.? Naruto miał idealną okazję do zaatakowania tatuśka ale się powstrzymał. Czyżby w środku ciągle tlił się ogień miłości dziecka do rodzica? Czekam na więcej, ja powyżej. :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super, na każdą kolejną część czekam z niecierpliwością, ale tym razem niestety się zawiodłem. Nie widzę sensu w stawianiu tak krótkich rozdziałów, które na dodatek nie wnoszą do opowiadania kompletnie niczego. Wiem, że nie chcesz kazać nam czekać zbyt długo, ale o wiele lepsze są dłuższe i rzadsze rozdziały, i które wniosą coś więcej do opowiadania.
OdpowiedzUsuńZgadzam się!
UsuńRozdział jest po prostu genialny.
OdpowiedzUsuńNaruto wreszcie w Konoha... zapowiada się coraz ciekawiej, także Gaara może zamieszczać hehe.
Pozdrawiam i życzę weny oraz czekam na next
Opuszczony ?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, po co Dragorowi ten dzieciak? i to przeczucie Naruto, spotkał się z Gaara, a ta walka naprawdę wspaniale ukazana, wielka szkoda, że nie widział swojego zdjęcia, zastanawiam się czy drużyna Kakashiego bierze udział w tym egzaminie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia