Rozdział 11
----Naruto---
Mnich zaprowadził nas do gabinetu Misuo. Po drodze cały czas
oglądałem świątynię. Wszystko było idealnie odwzorowane, poza paroma
elementami. Nawet drzewa zostały posadzone w te same miejsca.
Gdy weszliśmy do środka, uderzył nas lekki powiew wiatru.
Okno było otwarte na rozszerz, a z niego był widok na pasmo gór. Misuo z
wyglądu prawie nic się nie zmienił, może przybyło mi kilka zmarszczek. Siedział
za biurkiem i patrzył w jakieś papiery. Mnich, który nas tu przyprowadził zniknął
za drzwiami.
-Witajcie – powiedział nie odwracając wzroku od kartki. –
Wszystko zostało załatwione przez Raikage i możecie tu zostać ile chcecie.
-Wyruszymy jutro rano, ale za to w drodze powrotnej
chcielibyśmy zatrzymać się na trochę dłużej. Prawda dzieciaki? – powiedziała
sensei, a Misuo zaczął coś pisać na kartce.
-Tak – odparłem, a mój stary znajomy zesztywniał.
Jego wzrok spotkał się z moim. Wydawałoby się, że przestał
oddychać, ale po chwili wypuścił głośno powietrze.
-Naruto, drogi chłopce myślałem, że nie żyjesz – powiedział
głośno, prawie krzycząc.
Wstał z krzesła i podszedł do mnie. Położył dłonie na moich
barkach i zaczął mi się przyglądać. Cały mój Team patrzył się na to z
głupkowatym spojrzeniem.
-Trochę urosłeś od naszego ostatniego spotkania.
-Trochę czasu minęło – odparłem, uśmiechając się i drapiąc z
tyłu głowy.
-Znacie się? – spytała sensei.
-Tak – odparłem.
-Chodźcie zaprowadzę was do waszych pokoi.
Misuo prowadził nas przez ogród, gdzie odbywał się trening
mnichów. Spojrzałem na nich ukradkiem, bo ciągle ktoś mi zadawał jakieś
pytanie.
-Naruto poznajesz co oni trenują? – spytał nagle Misuo.
Odwróciłem głowę w ich stronę i zacząłem się przyglądać.
-Styl Taijutsu Świątyni Smoka – odparłem po chwili. –
Chociaż…
-Co? – spytał ciekawsko Misuo.
-Albo dopiero zaczynają trening, albo idzie im to bardzo
powoli – chyba usłyszeli co powiedziałem, bo wszyscy spojrzeli się na mnie
wzrokiem zabójcy.
-Ćwiczą niecałe 3 miesiące.
-Więc idzie im powoli.
-Masz rację, jest to spowodowane tym, ze nigdy nie mieli do
czynienia z innym stylem walki, niż świątyni, w której mieszkali. Jak widzisz –
powiedział pokazując rękami na wszystkich. – Jest tu mieszanka mnichów ze
wszystkich świątyń.
-Zgodzę się, że opanowanie stylu, którego nigdy się nie
widziało jest trudne, ale patrząc na błędy jakie popełniają…
-Specjalista się znalazł! – prychnął, ktoś przerywając mi.
Przeleciałem po wszystkich wzrokiem i zatrzymałem się na
siwowłosym chłopaku. Jego włosy sięgały do karku, prawą rękę miał
zabandażowaną, a jego wyraz twarzy pokazywał, że nienawidzi całego świata.
-To jest Sora, pochodzi ze świątyni ognia. Sora powinieneś
przeprosić…
-Nie trzeba – przerwałem, wtrącając się.
-I tak bym tego nie zrobił. Nie będę przepraszam jakiego
pajaca, który wywyższa się…
-Czy ja się wywyższyłem? – spytałem przerywając mu.
-A myślisz, że takie przechwalania to co?
-Ja się nie przechwalałem, tylko powiedziałem swoje zdanie,
ale wybacz jak ktoś nie potrafi...
-Że niby ja czegoś nie potrafię! – krzyknął, a mi zaczęły
puszczać nerwy.
-Tak nie potrafisz!
-Osz ty mały.
-Dawaj, chcesz się bić!
-Naru… - zaczęła sensei, ale Misuo gestem ręki ja uciszył.
-Dobrze, więc Sora kontra Naruto. Proszę zrobić miejsce.
Mnisi od razu ustawili się w kółku, a ja i ten Sora
stanęliśmy naprzeciw siebie.
-Pokaż jaki z ciebie twardziel. Ciekawe, czy w ogóle
potrafisz jakiś styl.
Zignorowałem go, w głowie miałem myśli, czemu tak łatwo
dałem się z prowokować. Przyjął dobrze mi znaną postawę. Pochylił się do tyłu i
ugiął kolana. Ręce, zaciśnięte w pięści wystawił do przodu.
-Pokaże ci styl Świątyni Smoka. Pewnie nic o nim nie wiesz,
wiec ci opowiem. Posiada od trzy formy, do ataku, obrony i kontrataku. Mimo
różnej funkcji są bardzo podobne.
-Nie musisz mnie uczyć – powiedziałem przyjmując pozycję.
Pochyliłem się do przodu na ugiętych kolanach. Lewa ręka była
przy klatce piersiowej, a prawa wyciągnięta w tył i do góry.
-Przyjąłeś postawę do obrony, więc ja przyjmę do ataku –
powiedziałem, a wśród widowni zaczęły się szepty.
Ruszyłem biegiem do ataku. Moje ciosy były szybkie i celne,
takie miały być w pierwszej fazie ataku. Sora dzielnie się bronił, ale w końcu
przestał nadążać za mną, wtedy zacząłem
atakować silniej. Po chwili miał rozcięte usta, i łuk brwiowy, przez co prawe
oko miał zalane krwią. Zepchnąłem go na kraniec naszego pola walki. Na jego
twarzy był szok i niedowierzanie. Nie udało mu się wyprowadzić żadnego ataku,
który mógłby mnie dotknąć. Gdy uznałem, że to koniec odskoczyłem do tyłu i
stanąłem rozluźniając mięśnie.
Sora ledwo stał, opierając się jedną ręką o kolano. Było
widać, że ledwo zipie, a w dodatku powoli tracił krew. Odwróciłem się do niego
plecami, aby podejść do mojego Teamu.
-To nie koniec! – krzyknął i zaczął biec do mnie.
Odwróciłem głowę do niego i w ostatniej chwili uchyliłem się
przed jego pięścią. Złapałem go za ramię lewą ręką, a prawa wyprowadziłem atak
w szczękę. Padł na ziemię, był
przytomne, ale chyba nie mógł się ruszać.
-Sk…skąd zna…sz…
-Ten styl? – dokończyłem za niego, na co skinął głową. –
Zamiast wyzywać mnie do ataku, spytał byś kim jestem. Ale odpowiadając na twoje
pytanie, wychowałem się w Świątyni Smoka, jestem jedynym, który przeżył tamten
felerny dzień. Jeśli cię to zainteresuję sam Styl Świątyni opanowałem w niecałe
trzy miesiące.
Odwróciłem się do niego i podszedłem do mojego Teamu. Z
wyglądu ich twarzy wywnioskowałem, ze są zaskoczeni i chyba nie do końca
rozumiejąc co się przed chwilą stało.
-Czemu nic nie mówiłeś? – spytała Yuki.
-Chciałem zapomnieć o tamtym dniu, ale widocznie moje
przeznaczenie mi na to nie pozwoli.
-Co masz na myśli? – spytała sensei.
-Nic. Możemy już iść?
-Tak – odparł Misuo. – Sora przyjdź do mnie później.
‘Tym razem szedłem na końcu, pogrążony w swoich myślach. W
głowie ciągle miałem ryk, który słyszałem przed zniszczeniem Świątyni. Nim się
spostrzegłem byłem przed przydzielonym mi pokojem. Od razu do niego wszedłem i
nie wychodziłem do wieczora. Nawet Rei siedziała cicho.
Cały czas siedziałem w oknie i patrzyłem w góry. Odszedłem
od niego tylko na chwilę po kanapkę z plecaka.
-„Nie możesz oglądać się za siebie. Musisz iść naprzód z
podniesioną głową” – obok mnie pojawiła się Rei.
-Więc, czemu nie mogę zapomnieć.
-Widocznie coś chce, abyś pamiętał, abyś stał się silniejszy
i mógł ochronić bliskich.
Zapanowała cisza. Zamyśliłem się nad jej słowami i musiałem
przyznać jej trochę racji. Nie mogę wiecznie rozpamiętywać tego co się wtedy
stało. Na szybie zauważyłem krople wody. Otworzyłem okno i wyszedłem na dach.
-Gdzie ty idziesz?
-Na dach.
-Zaraz się rozpada.
-No to co.
Rei miała rację, zaledwie parę minut później rozpętała się
ulewa.
-----Narracja trzecio osobowa----
Przez korytarze świątyni szła brązowowłosa kobieta. Szła
szybkim krokiem, a na jej twarzy było zaniepokojenie. W najbliższej okolicy
było tylko słychać stukot jej butów o posadzkę. Gdy dotarła do drzwi, do
których zmierzała szybko je otworzyła i weszła do środka. Był to bały pokój
gościny, w którym była dwójka jej uczniów. Rozejrzała się szybko po
pomieszczeniu, a następnie utkwiła swoje spojrzenie w swoich podopiecznych.
-Gdzie Naruto? – spytała, dalej stojąc w drzwiach.
-Nie wiemy, nie wychodził ze swojego pokoju – odparła
dziewczyna.
-Stało się coś? – spytał Idate podnosząc się do siadu na
kanapie.
-Musimy wracać do wioski, nie wiem czemu. Jutro rano
wyruszamy.
Ich sensei wyszła z pokoju, zamykając drzwi. Idate i Yuki spojrzeli na siebie i
ruszyli do swoich pokoi. Umeri w tym czasie dotarła do pokoju trzeciego z jej
uczniów. Zapukała, ale nie usłyszała odpowiedzi. Po kolejnej próbie nacisnęła
na klamkę, drzwi się otworzyły a ona weszła do środka.
Oprócz otwartego okna nie zobaczyła nic dziwnego. Podbiegła
do niego i wychyliła lekko głowę.
-Chyba nie uciekł w ten deszcz? – spytała sama siebie. – Może Misuo go widział.
Kobieta wybiegła z pokoju nie zamykając drzwi. Do gabinetu
Misuo dotarła po kilku minutach. Po zapukaniu od razu weszła do środka.
-Przepraszam, ze przeszkadzam, ale czy może widziałeś…
-Naruto? Tak. Już dobrą godzinę medytuje na dachu.
Gestem ręki kazał podejść Umeri do okna. Wtedy go zobaczyła,
blondyn siedział na dachu, a wokół niego krążył ogień.
-Medytuje w ten deszcz?
-Też mnie to lekko zdziwiło, ale gdy zobaczyłem ten ogień coś
zrozumiałem.
-Co takiego?
-To on stworzył Święty Ogień.
-Jak to?
-Święty Ogień zawsze był, taki spokojny… Nie potrafię za
bardzo tego wytłumaczyć – powiedział podśmiewając się. – Ale, gdy Naruto wszedł
na teren świątyni, Ogień tak jakby się ożywił, stał się gorętszy, a jego barwa
lekko przyciemniała. Jest taki sam, jak ten ogień, który krąży teraz wokół
Naruto.
-Jak to on to stworzył? To tylko dziecko.
-Myślę, że powinnaś iść już spać.
Kobieta nic nie powiedziała, tylko chwilę popatrzyła w oczy
Misuo i wyszła z jego gabinetu.
Rano wyruszyli w drogę powrotną. Idate i Yuki cały czas
spoglądali na swojego kolegę, który wydawał się radosny, w przeciwieństwie do
poprzedniego dnia, kiedy wydawał się smutny. Szedł pewnie po wąskiej ścieżce, w
ogóle nie przejmując się klifem, który był pod nimi. Zejście z góry zajęło im
cały dzień, w miarę szybkim tempem. Przez całą podróż panowała cisza. Gdy Umeri
zażądała koniec podróży na dzisiaj, genini zaczęli rozkładać namioty. Naruto,
który najszybciej rozłożył swój namiot, poszedł po drewno.
Gdy nazbierał tyle drewna, aby starczyło do rana, wrócił. O
dziwo nikogo nie zastał. Ułożył drewno, a z jednego namiotu wyszła Yuki.
Blondyn posłał jej pytające spojrzenie.
-Poszli złowić ryby – wyjaśniła, a Naruto skinął jej głową.
Chłopak zaczął ustawiać drewno, na ognisko. Gdy to zrobił
upewnił się, że nikt go nie widzi i dotknął drewna, które po chwili zapaliło
się.
Gdy tylko Yuki zobaczyła cień swojego ciała, odwróciła się i
podeszła do ognia. Usiadła na trawie i wystawiła ręce do ognia, aby je ogrzać.
Naruto usiadł z drugiej strony i kunaiem zaczął strugać
patyki na ryby. Chwilę później pojawił się ostatni genin z drużyny razem z ich
sensei. Nieśli po dwie ryby dla każdego. Nie czekając na nic, zaczęli je
nabijać i wkładać na ogień.
-Może nam w końcu cos wyjaśnisz? – powiedział Idate,
przerywając ciszę.
-Co mam wyjaśniać? – odparł pytaniem blondyn, przekręcając
rybę na drugi bok.
-No o sobie, o świątyni…
-To stare dzieje, które zamknąłem głęboko w swojej głowie.
-Ale jednak coś chcielibyśmy wiedzieć.
-Gdy miałem sześć lat, znalazł Takashi, był wtedy w podróży
w poszukiwaniu ucznia – chłopak zaczął opowiadać, wpatrując się w ogień. - Przyjął mnie pod swoje skrzydła i zabrał do
świątyni. Tam żyłem razem z innymi mnichami do pewnego dnia. W czasie, gdy
świątynia została zniszczona, nie było mnie w świątyni, potem żyłem jak
pustelnik. Gdy trafiłem na waszą Żółwią wyspę, znalazł mnie Killer Bee i zabrał
do wioski. To jest moje życie w skrócie – skończył mówić i zaczął jeść rybę.
-Jak udało ci się przeżyć? – spytał Idate.
-Można powiedzieć, że byłem najemnikiem. Brałem każde
zlecenie, aby tylko zarobić na jedzenie.
-Zabiłeś kogoś? – spytała Umeri, która jak dotąd tylko
słuchała historii swojego ucznia.
-Nie było miesiąca, abym nie widział czyjejś śmierci. Kilka
ludzi zginęło z mojej winy, błędu jaki popełniłem – odparł patrząc sensei w
oczy.
-Nie o to pytałam.
-Tak – odparł krótko, na poprzednie pytanie. Jego wzrok
znowu padł na ognisko. – Pierwszy raz zabiłem bandytę, gdy jeszcze byłem w
świątyni. Byłem w tedy na misji z przyjacielem.
-Na misji? – dopytała Yuki.
-Tak, Świątynie wykonują różne misje, aby móc się utrzymać.
-Myślałem, że świątynie są utrzymywane przez wioski.
-Tylko nieliczne.
Między nimi zapanowała cisza. Umeri, Yuki i Idate trawili informacje, który
usłyszeli, a Naruto kończył swoje jedzenie.
-Przepraszam, że przeszkadzam – usłyszeli męski głos z za
drzewa.
Odwrócili się w tamtą stronę i zobaczyli blondwłosego
mężczyznę, w czarnym płaszczu w czerwone chmury.
-Katsu! – krzyknął składając jakąś pieczęć.
Nastąpił wybuch ładunku, który był między Yuki i Umeri. Fala
odrzuciła wszystkich i powaliła na ziemię.
Naruto oszołomiony nagłym atakiem, ledwo się podniósł.
Pierwszą osobą, którą zobaczył był Idate, który również powoli wstawał. Gdy
wiatr rozwiał dym i kurz zobaczył jak ich sensei siłuje się na kunaie z jakimś
facetem w masce. Jej lewa ręka zwisała bezwładnie w dół, z prawe udo wydawało
się spuchnięte. Zaczął się rozglądać za
Yuki, ale nigdzie jej nie widział. W końcu zauważył jej ciało. Leżała nieruchomo
na krańcu polany. Z daleka Naruto mógł zobaczyć, ze jej ręka jest wygięta pod
nienaturalnym kątem.
-Sprawdź co z Yuki! – krzyknął Naruto do Idate i rzucił się
na pomoc sensei.
Rozdział bardzo mi się podobał.
OdpowiedzUsuńJest możliwość żebyś powiadamiał o nowych notkach na gg?
mi tak samo się podobał, szykuje się walka. . czekam na next
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta zapowiada sie coraz ciekawiej ciekawe czy Naruto pogodzi sie z ojcem
OdpowiedzUsuńNo ładnie ładnie.. :) jestem pełna podziwu, umiesz budować napięcie. Mnie także interesuje, czy Naruciak pogodzi się z ojcem. Mam pewne przeczucia w tym temacie ale na razie ich nie zdradzę. Zobaczę jak rozwinie się akcja. Może moje przypuszczenia okażą się prawdą..? Autorze, zaskocz mnie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany rozdział :). Czy napisał byś rozdział na 17? Bo mam wtedy urodzinki :D
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńMiauo rozpoznał Naruto, ciekawe czemu tak nagle wracają, walka z Sorą świetna, czyli jak wszedł już coś miał jak ten ogień ożył i Akatsuki, ciekawe czy rozpozna dzieciaka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia